-----------------------------------------------------------------------------------
Jak się zdaje, z wolna do powszechnej świadomości dociera prawda o Lechu Wałęsie. ? Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw?. Płatny donosiciel Służby Bezpieczeństwa zdobył takie zaufanie narodu, że sięgnął po najwyższy urząd w państwie. Pomimo milczenia w wielkonakładowych dziennikach, dużych rozgłośniach radiowych i stacjach telewizyjnych i wielu prób zatuszowania niechlubnej przeszłości człowieka, który twierdzi, że "pokonał komunizm i nigdy nie dał się złamać," przybywa potwierdzających ją świadectw. Przy okazji wychodzi też na jaw gorzka prawda o nas samych. Jesteśmy narodem, który w swej masie chce być okłamywany. Sukcesy wyborcze Aleksandra Kwaśniewskiego i popularność, jaką zdobył ostatnio Kazimierz Marcinkiewicz, potwierdzają, że polityk bez charakteru, kłamiący w miły sposób, zawsze może liczyć na poparcie Polaków. Lech Wałęsa też jest właśnie taki. Nasze elity nie były w stanie (jeśli w ogóle chciały) powstrzymać pnącego się ku szczytom władzy kolejnego wcielenia Nikodema Dyzmy. Nie pokazały mu, gdzie jego miejsce. Znaczna ich część musiała znać prawdę o nim od dawna. Pomimo tego, a może właśnie dlatego, podjęła z Noblistą obustronnie korzystną współpracę. Czy musimy być stadem baranów, które banda pastuchów bez sumienia i honoru pędzi, gdzie chce? Czy Polak może być mądry, choć po szkodzie? Bóg nakazał znosić nawet złą władzę, ale nie nakazał jej wybierać.
Uznanie swej głupoty i zrozumienie, skąd się ona bierze, są konieczne, by stać się mądrym. Hańba prezydenta Polski spada na wszystkich jej obywateli. Szczególnie na tych, którzy głosowali na niego. Ja też do nich należę. Wydobycie prawdy na światło dzienne jest upokarzające, ale konsekwencje zaprzeczania jej są znacznie gorsze. Opublikowany w ubiegłym roku przez Krzysztofa Wyszkowskiego artykuł "Dlaczego się nie przyznał", który przedrukowujemy za Jego zgodą, pomaga to zrozumieć.
Podobne zdanie na ten temat ma zapewne także sam Lech Wałęsa lub jego doradcy. Ludzi, którzy publicznie twierdzą, że był agentem Służby Bezpieczeństwa jest wielu i pochodzą z różnych środowisk: Anna Walentynowicz, Janusz Korwin?Mikke, Andrzej i Joanna Gwiazdowie, Kazimierz Świtoń, Grzegorz Braun? Jednak, jak na razie, tylko Krzysztofowi Wyszkowskiemu były Prezydent RP wytoczył proces.
Wydaje się, że dość łatwo jest wyjaśnić, czemu zawdzięcza ten zaszczyt. Wielka kariera polityczna Wałęsy zaczęła się w latach siedemdziesiątych w podziemnych Wolnych Związkach Zawodowych. Ich głównymi twórcami byli: Krzysztof Wyszkowski, jego brat Błażej, Andrzej Gwiazda i jego żona Joanna. W odróżnieniu od Andrzeja Gwiazdy Wyszkowski nigdy nie rywalizował z Wałęsą o władzę w NSZZ "Solidarność". Trudno więc twierdzić, że pisze swoje artykuły motywowany urażoną ambicją. A są one zbyt dużym ciosem dla tworzonej przez tyle lat legendy Wałęsy, by można było pozostawić je bez jakiejś odpowiedzi.
Sąd Okręgowy w Gdańsku rozpatrzył sprawę z rzadką w naszym kraju szybkością i 30 stycznia 2006 roku ukarał Wyszkowskiego grzywną w wysokości 10 tysięcy złotych, uzasadniając to następująco: "dopóki orzeczenie Sądu Lustracyjnego istnieje i nie zostanie wzruszone w trybie prawem przewidzianym, tak długo każdy, a więc i pan pozwany Krzysztof Wyszkowski, gdy publicznie twierdzi, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa, to świadomie i w sposób zawiniony godzi w dobra osobiste Lecha Wałęsy, a także narusza porządek prawny Rzeczypospolitej Polskiej, bowiem kwestionuje w ten sposób decyzje niezawisłego sądu."
Podobno mamy w Polsce swobodę wypowiedzi. Okazuje się, że nie zawsze. Prawo powinno karać szerzenie oszczerstw. Oczywistym wydaje się jednak, że należy najpierw sprawdzić, czy są to oszczerstwa. Autor poniższego artykułu gotów był dowieść prawdziwości swych twierdzeń. Nie dano mu jednak takiej możliwości. "Sąd (?). Ograniczył jednocześnie zakres postępowania dowodowego do niezbędnego minimum. Przesłuchanie bowiem w sprawie świadków czy analiza dokumentów złożonych przez pozwanego bądź też zgromadzonych przez Instytut Pamięci Narodowej byłoby niedopuszczalne i niecelowe."
Utarł się obyczaj, że wyroków sądów Rzeczypospolitej Polskiej nie komentuje się. Podobno ma to powściągnąć odwieczne polskie warcholstwo. Ten zresztą w zasadzie takiego komentarza nie wymaga. Pisze go życie. Świadkowie, których przesłuchanie uznano za "niedopuszczalne i niecelowe" mówią, jakby to ujął "niezawisły" sąd, "świadomie i w sposób zawiniony godząc w dobra osobiste Lecha Wałęsy." Występują nawet przed kamerą. Ich wspomnienia stały się kanwą filmu "Plusy dodatnie, plusy ujemne", a przedstawione w filmie dokumenty Służby Bezpieczeństwa potwierdzają ich słowa. Film powstał na zamówienie TVP, która następnie wolała go nie nadać. Dostępny jest jednak w Internecie.
Próby zwalczania prawdy przy pomocy prawa powtarzają się od wieków. Warto jednak zadać sobie pewne pytania. Jak długo trwać mogą rządy prawa pozwalającego ignorować prawdę? Jaki będzie los jego stróżów? "Albowiem gniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką bezbożność i nieprawość tych ludzi, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta."
Kiedyś sędziowie, mając nawet na ustach imię Jezusa Chrystusa, karali tych, którzy kwestionowali "niepodważalny fakt", że Słońce krąży wokół Ziemi. Jednak Ziemia i Słońce nie podporządkowały się tym wyrokom. Jeśli chodzi o obronę dóbr osobistych Lecha Wałęsy, choć na ludziach majestat prawa robi większe wrażenie, można się spodziewać podobnego rezultatu.
Piotr Setkowicz
* * *
Dlaczego Wałęsa się nie przyznał???
"Ogarnięci kłamstwem nie zbudujemy niepodległości. Trwając w kłamstwie, nie obronimy wolności. Odrzucając prawdę, nie będziemy ani wolni, ani niepodlegli, ani solidarni." Lech Wałęsa kurczowo trzyma się wersji, zgodnie z którą nie był agentem SB - choć w IPN są dowody jego współpracy.
Mit Wałęsy jest zwornikiem piramidy kłamstwa, która przygniata i zniekształca świadomość społeczną i polityczną Polaków. Ten człowiek pogardzany zarówno przez Jaruzelskiego i Kiszczaka, jak przez Mazowieckiego i Michnika jest przez nich broniony, ponieważ jest im wszystkim niezbędnie potrzebny do własnego przetrwania. Ujawnienie prawdy o Wałęsie doprowadziłoby do ujawnienia prawdy o całym obozie "okrągłostołowej" Targowicy. Nie chcą tego ani polskie elity polityczne i biznesowe, ani zagranica, która dzięki wspieraniu Targowicy może traktować Polskę przedmiotowo politycznie i eksploatować ją ekonomicznie. Ogarnięci kłamstwem nie zbudujemy niepodległości. Trwając w kłamstwie, nie obronimy wolności. Odrzucając prawdę, nie będziemy ani wolni, ani niepodlegli, ani solidarni.
Stanowisko absolutnego zaprzeczania swojej agenturalności Wałęsa przyjął dopiero po obaleniu rządu Jana Olszewskiego i zablokowaniu lustracji. Jeszcze 5 czerwca 1992 roku, w kilka godzin po ujawnieniu przez posła Kazimierza Świtonia, że Wałęsa jest na liście agentów, przekazanej sejmowi przez ministra spraw wewnętrznych (tzw. lista Macierewicza), Wałęsa skierował do Sejmu list, w którym przyznawał się, choć w sposób mało konkretny, do jakiejś formy współpracy z SB (1).
Teczka "Bolka"
Właśnie natychmiastowe usunięcie Antoniego Macierewicza z ministerstwa spraw wewnętrznych i usunięcie Piotra Naimskiego ze stanowiska szefa Urzędu Ochrony Państwa umożliwiło Wałęsie wgląd w teczkę pracy T.W. pseudonim "Bolek", odnalezioną w archiwum gdańskiego UOP przez kapitana Adama Hołysza (Bogdan Borusewicz w swej książce podaje, że Hołysz poinformował go o agenturalności Wałęsy już w roku 1978). Sprawa dostępu Wałęsy do własnej teczki była jednym z większych skandali jego prezydentury. UOP udostępnił mu tę teczkę w sposób niezgodny z przepisami, co doprowadziło do usunięcia z niej poważnej części dokumentów (w tym niedostępnych w innych zbiorach oryginałów). Po wygranych przez postkomunistów wyborach do Sejmu w roku 1993 nowy szef UOP, Zbigniew Siemiątkowski, doprowadził do wszczęcia śledztwa, w wyniku którego doszło do procesu sądowego, a na ławie oskarżonych zasiedli oficerowie UOP, którzy formalnie odpowiadali za zaginięcie dokumentacji. Prezydent Wałęsa nie został obciążony winą za zabór obciążających go dokumentów, nawet wówczas, gdy publicznie chwalił się, że wszedł w ich posiadanie. W ocenie Wałęsy radykalnie uszczuplona teczka "Bolka" przestawała być dla niego groźna jako ewentualna podstawa do udowodnienia mu jego dawnej agenturalności. Usuwając oryginały dokumentów, polegał na opinii prawników ze swojego otoczenia (również byłych agentów SB), że pozostawione w teczce kserokopie części dokumentów nie mają wartości, ponieważ można twierdzić, że zostały sfałszowane. W ten sposób Wałęsa połączył kombinację operacyjną SB z roku 1982, polegającą na "przedłużeniu" agenturalności TW "Bolek", z własną "kombinacją operacyjną" podjętą po 4 czerwca 1992 roku. Akcja Wałęsy polegała nie tylko na wyjęciu części dokumentów z teczki TW "Bolek", ale również na zorganizowaniu specjalnej grupy operacyjnej pod komendą wysokiego funkcjonariusza UOP (dawnego wysokiego oficera wywiadu PRL), której zadaniem było odnalezienie i zabranie wszystkich innych dokumentów, mogących wskazywać na agenturalność Lecha Wałęsy. Przykładowym wynikiem akcji tego zespołu było włamanie do lekarskiej przychodni zakładowej Stoczni Gdańskiej i zabranie z jej archiwum dokumentacji dotyczącej Wałęsy. W dokumentacji tej znajdowały się zapisy potwierdzające prawdziwość informacji z teczki "Bolka" - np. w ten sposób, że w karcie lekarskiej Wałęsy znajdował się zapis, że w określonych dniach przebywał na zwolnieniu chorobowym. Zapis ten odpowiadał informacjom z teczki "Bolka", że agent wziął od lekarza zakładowego zwolnienie chorobowe. W efekcie tych szeroko zakrojonych czynności operacyjnych, Wałęsa uzyskał przekonanie, że ostatecznie unicestwił zagrożenie ze strony dokumentów istniejących w archiwach SB i w innych miejscach. Pozostały jednak dwa inne źródła zagrożeń: dokumenty SB "sprywatyzowane" przez jej dawnych funkcjonariuszy oraz osobista pamięć sporej liczby funkcjonariuszy, którzy bezpośrednio stykali się z TW "Bolkiem" w okresie jego czynnej służby lub oryginalna dokumentacja na ten temat.
Kremlowskie trzymanie
Wałęsa nie miał jednak żadnego wpływu na dokumentację na swój temat pozostającą w archiwach KGB oraz w archiwach innych państw. Służebna rola pełniona przez SB w stosunku do KGB każe sądzić, że Sowieci, a później Rosjanie, posiadają pełną dokumentację dotyczącą nie tylko agenturalnego okresu życia Wałęsy, ale całej historii jego aktywności publicznej. Potwierdzają to informacje wynotowane z dokumentów KGB przez Wasilija Mitrochina. (2) Rosjanie zdecydowali się upokorzyć Wałęsę podczas wizyty Borysa Jelcyna, przekazując mu fragmenty posiadanej przez siebie dokumentacji na jego temat:
"(...) druga wizyta w Polsce. Udało mi się (próbuję robić to zawsze) znaleźć jakiś nieujawniony dotąd, a doskwierający problem w historii naszych wzajemnych stosunków. Wiadomo, że KGB usiłowało kierować likwidacją związku zawodowego "Solidarność". Przywiozłem Lechowi Wałęsie kopie (3) materiałów komisji Susłowa (...) pełne dossier "Solidarności": polscy i radzieccy czekiści (4) rozłożyli na czynniki pierwsze całe życie przywódców tego ruchu robotniczego. Niekiedy czytanie owych dokumentów wywoływało wręcz przerażenie - do tego stopnia bezlitosny był kagiebowski rentgen. Położyłem rękę na teczce i powiedziałem: - Tutaj jest wszystko. Proszę. - Wałęsa zbladł." (5)
Gest ten był typowym dla Rosjan brutalnym szantażem zastosowanym w celu przymuszenia Wałęsy do uległości wobec roszczeń Kremla. Miał tym większe znaczenie, że został zastosowany w trakcie negocjacji przygotowujących traktat polsko-rosyjski, do którego podpisania doszło w maju 1992 roku. Szantaż uzyskał potwierdzenie ze strony UOP, który informował, że Rosjanie mają zamiar wykorzystać materiały kompromitujące Wałęsę do realizacji swych celów. Zgoda Wałęsy na szkodliwe wobec polskiej racji stanu żądania rosyjskie doprowadziła do głośnego skandalu, gdy premier Jan Olszewski odmówił wyrażenia przez rząd zgody na przygotowane przez otoczenie Wałęsy zapisy gwarantujące Rosji pozostawienie części dawnych siedzib wojsk sowieckich do dyspozycji rosyjskich służb specjalnych. Zapisy te zostały parafowane bez wiedzy premiera Olszewskiego przez dyspozycyjnego wobec Wałęsy wiceministra spraw zagranicznych, Iwo Byczewskiego - przy współpracy Andrzeja Ananicza i zostały zablokowane w ostatniej chwili dzięki zdecydowanej interwencji Olszewskiego, który ostrzegł Wałęsę, że rząd nie podpisze tej umowy (6). Trudno jest obecnie ocenić sens tego aktu, ale można obawiać się, że Jelcyn dawał w ten sposób do zrozumienia całemu światu, że Rosja sprawuje kontrolę nad polską elitą polityczną. Można też domniemywać, że mógł być to swoisty akt zemsty Jelcyna za uzyskaną wówczas na nim przez Wałęsę zgodę na przystąpienie Polski do NATO. Interpretację tę mogły potwierdzać pozytywne sprawdzenia podanej przez Wałęsę informacji, że prezydent Jelcyn nie przekazał mu opisywanej przez siebie "teczki".
GDAŃSKI ŁĄCZNIK
Spośród byłych funkcjonariuszy SB Wałęsa najbardziej obawiał się kapitana Jerzego Frączkowskiego, funkcjonariusza gdańskiego Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Frączkowski był w latach 1983-88 zastępcą, a następnie szefem inspektoratu II SB, będącego filią Biura Studiów MSW, zajmującego się rozpracowywaniem kierownictwa "Solidarności". Frączkowski nie poddał się weryfikacji, odrzucając w ten sposób nawet próbę porozumienia z ekipą kierującą UOP. Można się domyślać, że ze środowiska Frączkowskiego, utrzymującego kontakty towarzyskie z innymi niezweryfikowanymi funkcjonariuszami SB, dopłynęła do Wałęsy wiadomość, że posiada on bogaty zbiór dokumentów dotyczących Wałęsy i innych wybitnych postaci "Solidarności". Ponieważ demonstrowana przez Frączkowskiego wrogość wobec nowych władz uniemożliwiała polubowne odebranie posiadanych przez niego teczek, w UOP przygotowana została kombinacja operacyjna, mająca na celu osaczenie Frączkowskiego, w wyniku czego UOP miał przechwycić posiadaną przez niego dokumentację. Prowokacja przybrała postać oferty sprzedaży tzw. czerwonej rtęci jako rzekomego materiału do produkcji "domowej bomby atomowej". Frączkowski dał się sprowokować i został aresztowany (7). Zaraz potem funkcjonariusze UOP przeprowadzili w jego domu rewizję i ku swojemu zdumieniu znaleźli wcale nie ukryty, a leżący właściwie na wierzchu, bo w szufladzie stojącego w salonie regału, stos mikrofilmów zawierających dokumentację dotyczącą Lecha Wałęsy, Bogdana Borusewicza, Bogdana Lisa i Jacka Merkla (8). Funkcjonariusze UOP zapakowali te mikrofilmy do kilku kopert i, odmawiając ich pokazania prowadzącej sprawę "czerwonej rtęci" prokuraturze, zawieźli je do Warszawy, gdzie wszelki urzędowy ślad po nich zaginął. Jedynym istniejącym do dzisiaj zapisem dotyczącym tej dokumentacji jest notatka prokuratora wojewódzkiego, Leszka Lackorzyńskiego, w której zwracał on uwagę na niewłaściwość zachowania prowadzącego bezpośrednio sprawę prok. Schulza, który wyraził zgodę na niewłączanie mikrofilmów do akt sprawy (9). Inną inicjatywą Wałęsy było szukanie porozumienia z tymi funkcjonariuszami SB, którzy podjęli pracę w UOP. Wałęsa był zwolennikiem "miękkiej" weryfikacji, dzięki czemu do gdańskiego oddziału UOP dostało się najwięcej, w skali całej Polski, funkcjonariuszy SB. Od początku też dbał o zachęcenie do powrotu do służby tych funkcjonariuszy, którzy odeszli z SB przed jej rozwiązaniem.
Strach
Wałęsa, wbrew jego twierdzeniom, ani w okresie Grudnia '70, ani w okresie późniejszym (aż do przystąpienia do Wolnych Związków Zawodowych w 1978 roku) nigdy nie został aresztowany, a tylko był zatrzymywany na krótki czas (do 48 godzin). Nie znaczy to jednak, że zobowiązując się 29 grudnia 1970 roku do tajnej współpracy z SB jako jej szpicel, nie działał pod wpływem strachu. Nie jesteśmy w tej chwili w stanie wyjaśnić natury i okoliczności jego pojawienia się w oknie drugiego piętra Komendy Miejskiej MO w Gdańsku w czasie, gdy atakowana ona była przez stoczniowców dnia 15 grudnia 1970 roku. Z pewnością jednak i wówczas, i w dwa tygodnie później, musiał obawiać się o swoje bezpieczeństwo, zagrożone zawsze z obu stron - i od strony kolegów z pracy, i od strony SB. Choć napięcie zelżało po przybyciu do stoczni Edwarda Gierka w styczniu 1971 roku, to strach musiał towarzyszyć Wałęsie stale i być ważnym składnikiem wszystkich jego działań. Dopóki Wałęsa pozostawał jednym z mało znanych członków szesnastotysięcznej załogi Stoczni, dopóty pozostawał pod ochroną "odwilżowej" polityki władz PRL, która uznała antykomunistyczne powstanie Grudnia ?70 za "słuszny bunt klasy robotniczej". Władze zdecydowały się na powrót do pracy w Stoczni nawet tych robotników, którzy brali czynny udział w walkach ulicznych. Również na wydziale W-4, na którym pracował Wałęsa, wytworzyło to nastrój psychicznego odprężenia, który umożliwił Wałęsie zatarcie nieufności, wywołanej jego rolą w wydarzeniach z 15 grudnia. Gdy jednak Wałęsa 3 czerwca 1978 roku przyszedł do mieszkania Krzysztofa Wyszkowskiego (10) i zgłosił swą chęć współpracy z WZZ, stał się członkiem tyleż elitarnej, co nielicznej grupy antykomunistycznego ruchu oporu. Znalazł się więc w ten sposób w sytuacji radykalnie zindywidualizowanej i w efekcie radykalnie niebezpiecznej. Choć z różnych względów, natury wewnętrznej i zagranicznej ówczesne władze PRL nie zastosowały wobec gdańskiego WZZ szczególnie ostrych represji, to jednak zastosowanie wszystkich metod zastraszania było stale możliwe. W szczególnie niebezpiecznej sytuacji znajdował się właśnie Wałęsa, który jako były agent narażony był nie tylko na standardowe represje, ale i indywidualnie wymierzoną zemstę ze strony SB.
Władza Jaruzelskiego
Charakterystycznym przykładem siły tego strachu było jego zachowanie wiosną 1990 roku, w trakcie rozważań nad możliwością podjęcia starań o usunięcie Wojciecha Jaruzelskiego i objęcia samemu stanowiska prezydenta. W rozmowie z Krzysztofem Wyszkowskim, który powiadomił go, że Jaruzelski zgadza się na ustąpienie ze stanowiska (11), Wałęsa długo używał argumentów politycznych, które według niego miały uniemożliwiać mu podjęcie walki o prezydenturę. Dopiero po wykazaniu mu nieprawdziwości wszystkich tych argumentów Wałęsa opuścił głowę i zduszonym głosem powiedział: "Oni mi nie pozwolą, oni mnie zabiją". Choć wkrótce okazało się, że prezydentura dla Wałęsy jest rzeczą możliwą, to wnikliwych badań historyków wymaga sprawa kontraktu zawartego przez Wałęsę z Jaruzelskim i Czesławem Kiszczakiem, który zapewnił obu stronom bezpieczeństwo polityczne, a Wałęsie, jeżeli jego strach miał rzeczywiście racjonalne podstawy, również bezpieczeństwo osobiste. Nawet jednak po osiągnięciu szczytów władzy, jako prezydent państwa, Wałęsa bał się, że zostanie zamordowany przez komunistów. W pewnych okresach w obawie przed otruciem kazał sprawdzać podawane mu jedzenie (12). Obecnie w prokuraturze gdańskiego Oddziału IPN toczy się śledztwo w sprawie śmierci Tadeusza Szczepańskiego, bliskiego kolegi i współpracownika Wałęsy z WZZ. Do dziwnego zachowania Wałęsy po śmierci Szczepańskiego dołączają się wątpliwości wynikające z jego postawy po objęciu stanowiska prezydenta w grudniu 1990 roku. Dysponując praktycznie nieograniczonymi możliwościami przeprowadzenia obiektywnego śledztwa w sprawie śmierci Szczepańskiego, Wałęsa nie zrobił nic dla ujawnienia prawdy. Śmierć Szczepańskiego nie weszła też na listę spraw, którymi zajmowała się tzw. Komisja Jana Rokity (13). Szczepański pozostaje do dziś cichą, publicznie nieznaną, ofiarą terroru komunistycznego, ale należy przypuszczać, że dla Wałęsy zamordowanie Szczepańskiego było silnym, osobistym przeżyciem, które pozostawiło trwały ślad w jego psychice i trwale wpłynęło na sposób kształtowania jego własnej działalności.
Porzucenie ks. Jerzego
Najwybitniejszym może przykładem pozostawania Wałęsy w stanie permanentnego strachu jest jego współpraca z przeciwnikami ujawnienia całej prawdy o okolicznościach porwania i zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki. Wałęsa był związany z księdzem Popiełuszko szczególnie mocno. Kapelan "Solidarności" odnosił się do przywódcy ruchu z ogromnym szacunkiem i podziwem, a także osobistą serdecznością. Dnia 13 października 1984 roku Wałęsa spotkał się z Popiełuszką w kościele św. Brygidy w Gdańsku. Zdjęcia z tego spotkania, gdy w serdecznym uścisku patrzą na wiwatujących na ich cześć zgromadzonych, są stałym składnikiem albumów o Wałęsie i księdzu Jerzym. W czasie tego spotkania pod kościołem oczekiwała ekipa funkcjonariuszy SB, która w parę godzin później dokonała próby porwania i zamordowania księdza. Choć tego dnia zamiar się nie powiódł, to akcja podjęta przeciw księdzu w sześć dni później była tak samo silnie związana z osobą Wałęsy jak poprzednia. W planach organizatorów zbrodni ta "kombinacja operacyjna" wymierzona była w stosunki "Solidarności" z Kościołem oraz stosunki podziemia "Solidarności" z jego jawnym przedstawicielstwem, którego pierwszoplanową postacią był Wałęsa. Od pierwszej chwili Wałęsa twierdził i powtarzał to wielokrotnie, że bezpośrednią odpowiedzialność za zbrodnię ponoszą Jaruzelski i Kiszczak. Swoje potępienie wyraził, przemawiając nad trumną księdza Jerzego. Jako przywódca ruchu, któremu ksiądz Jerzy tak ofiarnie służył, i jako jego osobisty wielbiciel i przyjaciel, Wałęsa zobowiązał się do podjęcia wszelkich starań o ujawnienie mocodawców mordu i ukaranie ich. Zobowiązanie to, z oczywistych względów, nie mogło być wypełnione przed upadkiem komunizmu i utratą władzy przez Jaruzelskiego i Kiszczaka.
Mechanizm bezkarności
Gdy w roku 1990 pojawiła się możliwość uzyskania prezydentury, Wałęsa solennie potwierdził zobowiązanie sprzed sześciu lat. W trakcie kampanii wyborczej przyjechał do rodziców księdza Popiełuszki w ich domu w Okopach i uznał się wobec nich za brata nieżyjącego Jerzego. Państwo Popiełuszkowie nazywali go swoim synem. Pani Popiełuszkowa ze łzami w oczach pocałowała go w rękę. Nawet dla najbardziej pragmatycznego polityka tego rodzaju przeżycia musiałyby ustanowić związek niemożliwy do zerwania. Gdy w roku 1991 prokurator Andrzej Witkowski wszczął śledztwo w sprawie okoliczności porwania i zamordowania księdza, do pewnego czasu Wałęsa udawał, że temu śledztwu sprzyja. Gdy jednak Witkowski trafił na ślady prowadzące od bezpośrednich sprawców mordu do ich dysponentów w elicie władzy PRL - śledztwo zostało natychmiast zablokowane. Ówcześnie funkcję ministra sprawiedliwości w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego sprawował Wiesław Chrzanowski, który protestującemu Witkowskiemu powiedział: "Panie prokuratorze, jak my zostawimy ich w spokoju, to oni zostawią nas w spokoju" (14). Pewny swego Witkowski udał się po pomoc do prezydenta jako "brata" zamordowanego. Choć w pierwszej chwili Wałęsa przez Mieczysława Wachowskiego obiecał interwencję, to gdy Witkowski przybył do Belwederu, by zgodnie z życzeniem Wałęsy omówić z nim osobiście szczegóły postępowania, okazało się, że prezydent anulował audiencję. Za zgodą Wałęsy śledztwo w sprawie zbrodni na księdzu Popiełuszce zostało na długie lata skutecznie zamknięte. W wypowiedzi telewizyjnej prezydent oświadczył, że: "Jesteśmy za słabi" na to, by ujawnić prawdę o najgłośniejszej zbrodni stanu wojennego. Dzisiaj, w dwadzieścia jeden lat po zamordowaniu księdza Jerzego, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czego i kogo bał się i boi w tej sprawie Wałęsa, ale jest rzeczą oczywistą, że ten strach wywodzi się z jego dawnej agenturalności, stanowiącej rodzaj narzędzia skierowanego przeciw niemu w formie szantażu, również w postaci później uzyskanych przez władze PRL materiałów kompromitujących Wałęsę.
Teoria Jakuba Karpińskiego
Bezpośrednio po wydarzeniach roku 1989 i zaskakującej szeroką publiczność fraternizacji niedawnych ofiar z ich prześladowcami, Jakub Karpiński wypracował koncepcję, według której bezkonfliktowe podzielenie się przez komunistów władzą nad Polską z tak zwaną konstruktywną opozycją było możliwe dlatego, że ta ostatnia zdominowana była przez agenturę SB-WSW. Nadzwyczajna liczebność i szeroka aktywność antykomunistycznego ruchu oporu PRL miała być - paradoksalnie - dziełem tajnych służb, które przynajmniej od kilku lat przygotowywały sobie partnera do współrządzenia. Taki agenturalny partner uznawany w Polsce i za granicą za autorytatywny i nieprzekupny czynnik wolnościowy był dla znienawidzonego reżimu jedynym, a więc bezcennym narzędziem własnej legitymizacji i obrony przed wrogą reakcją społeczeństwa polskiego. W interesie tajnej policji i całego reżimu leżało więc formalne rozbudowywanie ruchu oporu w celu wtłaczania w niego jak największej ilości własnych agentów, żeby byli oni w stanie w odpowiedniej chwili narzucić całemu ruchowi "Solidarności" kierunek współpracy z reżimem Jaruzelskiego-Kiszczaka. Ich liczba musiała być tak duża, a zajmowane przez nich pozycje tak silne, by nawet w wypadku, gdyby manewr na porozumienie nie został zaakceptowany przez cały ruch antykomunistyczny, to centrum "konstruktywne" nie zostałoby automatycznie ujawnione i uznane za komunistyczną agenturę. Z drugiej strony władze PRL musiały stale pilnować skuteczności własnych możliwości szantażu wobec "konstruktywnych", tak aby obejmując kierownictwo państwa po wyborach 4 czerwca 1989 roku, nie uniezależnili się oni od swych oficerów prowadzących. Istnienie kontrolowanego napięcia pomiędzy "konstruktywnymi" a szerokim zapleczem ruchu antykomunistycznego od czasu "okrągłego stołu" pełniło funkcję wzmacniającą współpracę kierownictwa reżimu z agenturą w "Solidarności" i wpływało na jej zdyscyplinowanie. (...)
Hipokryzja
Ludzie, którzy w czasach PRL cieszyli się w kraju i za granicą szacunkiem z powodu nieuczestniczenia w głównym nurcie sowieckich władz PRL, po upadku komunizmu nie chcą ujawnienia prawdy o cenie, którą płacili za prawo do publicznego istnienia. Sytuacja Wałęsy, bohatera-zdrajcy, członka ruchu oporu - agenta, dobrze oddaje ogólną sytuację Polaków wytworzoną przez "okrągły stół" ("os"), czyli wyjście z totalitaryzmu do niepodległości przez kontrakt, wyjście fałszujące wszystkie postawy i racje rzeczywiście niezależne wobec operacji "os" jako fragmentu operacji pierestrojki, która z kolei była fragmentem sporu i dialogu Wschód-Zachód - w jego ramach Polska była traktowana przedmiotowo. Spowodowało to, że Polacy w imię szacunku do samych siebie chcą wierzyć, że ich własny wysiłek miał znaczenie dla osiągnięcia niepodległości Polski i w ten sposób zostają, chcąc nie chcąc, uwikłani również w mit Wałęsy. Z drugiej strony przyjmują na siebie w ten sposób wszystkie nieprawdy, półprawdy i oczywiste kłamstwa. Patriotyczne nastawienie części opinii publicznej w wielu przypadkach jest przyczyną fundamentalnej pomyłki w wyborze i ocenie bohaterów.
Sprawa agenturalności Wałęsy łączy się nie tylko z informacjami o Piłsudskim i Sikorskim, ale ma całkiem aktualny kontekst w postaci podejrzeń o agenturalność autorytetów w rodzaju np. Mazowieckiego, Geremka i to trwającej do roku 1989, co oznacza, że ta sytuacja uzależnienia trwa do dzisiaj. I od zawsze, bo przecież podjęli ją jako młodzi ludzie. Fakt, że nie ma sprawy Mazowieckiego czy Geremka, a jest sprawa Bolka, Wałęsa może traktować jako niesprawiedliwość. Należy jednak pamiętać, że nie oni zostali prezydentami, a z tym wiąże się specjalna odpowiedzialność. Ale dlaczego Wałęsa ma odpowiadać, a sprawa agenturalności Kwaśniewskiego nie jest żadnym problemem - nie odbiera mu społecznego szacunku. Dlaczego Jaruzelski - agent NKWD z lat czterdziestych, czyli człowiek bezpośrednio współpracujący z mordercami z Katynia - może cieszyć się mianem człowieka honoru, a Wałęsa miałby być pognębiony. Tego rodzaju argumenty (nie pozbawione racjonalności) utrudniają Wałęsie przyznanie się. Im może się udać i tylko on ma być okrzyknięty jedynym winnym - to autentyczna niesprawiedliwość! Jeżeli Wałęsa mówi, że wszystkich traktował jak agentów, to znaczy, że odnosiło się to również do takich ludzi jak Turowicz, do wszystkich ludzi "os", ludzi kompromisu, do wszystkich obliczalnych. Skoro Borusewicz i Gwiazda, to z pewnością również Kuroń i Michnik. Wałęsa ułatwił wybór siebie na najbardziej skompromitowanego, ponieważ sam narzucał się ze swoim, najczęściej wymyślonym, przywództwem. Jest to cecha tak rzadka, że przy towarzyszącej jej rzeczywistej zręczności utrzymywania się na powierzchni - jako rodzaj spławika - zapewniła powodzenie autokreacji Wałęsy, usilnie wspomaganej przez władze PRL.
Krajobraz po totalitaryzmie
"Obecnie, w dekadę po obaleniu muru berlińskiego, "krajobraz po totalitaryzmie" przedstawia nadal trudny do ogarnięcia obraz zniszczeń i deformacji duchowych. Wśród nich jedno z największych zagrożeń dla rozwoju człowieka i kultury stwarza kłamstwo - zakorzenione nie tylko w świadomości historycznej, stylu obyczajów oraz światopoglądach, ale również w postawach moralnych poszczególnych osób, stylu politycznym partii i etosie nauki. (...) Coraz częściej kłamie się bez żenady, a kłamcę traktuje pół żartem, pobłażliwie, jak postać dobrze znaną i zwyczajną. (...) Kłamstwo nie jest czymś zwyczajnym! Jest aktem niezwyczajnym, gorszącym i szokującym. Musimy - jest to jedno z naszych pierwszych zadań - przywrócić świadomość zła kłamstwa i nienaturalności, tak, w pewnej mierze nienormalności, człowieka kłamiącego. "Uzwyczajnienie" kłamstwa to początek końca prawdziwie ludzkiej kultury" (15). Opinia publiczna zdaje się nie dostrzegać związku pomiędzy kłamstwami Lecha Wałęsy a stanem państwa. Polacy, w swej większości, nie chcą dostrzec związku pomiędzy agenturalnością Wałęsy, którego postać została wykreowana na "mit założycielski" III RP, a rozkradaniem majątku narodowego, mafijnością postkomunistycznej nomenklatury, korupcją i manipulacjami mediów. Po szesnastu latach trwania III Rzeczypospolitej Polska pogrążona jest w kłamstwie, które jest forsowane przez postkomunistów i ich agenturę tak skutecznie, że uzyskali na to kłamstwo zgodę społeczną. Mit Wałęsy jest zwornikiem piramidy kłamstwa, która przygniata i zniekształca świadomość społeczną i polityczną Polaków. Ten człowiek pogardzany zarówno przez Jaruzelskiego i Kiszczaka, jak przez Mazowieckiego i Michnika jest przez nich broniony, ponieważ jest im wszystkim niezbędnie potrzebny do własnego przetrwania. Ujawnienie prawdy o Wałęsie doprowadziłoby do ujawnienia prawdy o całym obozie "okrągłostołowej" Targowicy. Nie chcą tego ani polskie elity polityczne i biznesowe, ani zagranica, która dzięki wspieraniu Targowicy może traktować Polskę przedmiotowo politycznie i eksploatować ją ekonomicznie. Prawda o Wałęsie może stać się ratunkiem jak otwarcie okna w pomieszczeniu wypełnionym zatrutym gazem. Łyk świeżego powietrza może w pierwszej chwili działać jak uderzenie i odbierać równowagę, ale jest konieczny, jeżeli Polacy mają rozpocząć walkę o własne bezpieczeństwo. Ogarnięci kłamstwem nie zbudujemy niepodległości. Trwając w kłamstwie, nie obronimy wolności. Odrzucając prawdę, nie będziemy ani wolni, ani niepodlegli, ani solidarni.
Krzysztof Wyszkowski
Druk za zgodą Autora. Tekst pierwotnie ukazał się w tygodniku "Głos" grudzień 2005.
PRZYPISY:
(1) Depesza PAP
(2) Chistopher Andrew i Wasilij Mitrochin, Archiwum Mitrochina - KGB w Europie i na Zachodzie, Muza 2001. "archiwa KGB oglądane przez Mitrochina nie ujawniały zakresu współpracy Wałęsy z SB w latach siedemdziesiątych. Była w nich jednak notatka, że po internowaniu SB usiłowała zastraszyć Wałęsę, "przypominając mu, że pobierał pieniądze i dostarczał informacji". (...) Kiszczak powiedział KGB, że Wałęsę skonfrontowano z jednym z jego byłych oficerów prowadzących SB i rozmowa została nagrana. SB nie chciało rozgłaszać istnienia olbrzymiej sieci mniej lub bardziej chętnych informatorów, a więc jedynie w ograniczony sposób wykorzystywano dawne kontakty Wałęsy z SB do dyskredytacji dawnego przewodniczącego "Solidarności". (...) Jaruzelski poinformował Aristowa (ambasador ZSRS w PRL -przyp. K.W.) o przygotowaniu materiałów oczerniających Wałęsę, w tym pornograficznych (przypuszczalnie Wałęsa z kochanką), które przedstawiają go jako 'chamskiego intryganta o gigantycznych ambicjach"'. - s. 928
(3) Podkreślenie - K.W. Rosjanie informowali w ten sposób światową opinię publiczną, że dysponują oryginałami dokumentacji kompromitującej Wałęsę.
(4) Nazwanie funkcjonariuszy peerelowskiej policji politycznej "polskimi czekistami" najdobitniej określa ich pozycję wobec KGB z jednej strony, a społeczeństwa polskiego z drugiej.
(5) Borys Jelcyn, Notatki prezydenta, Warszawa 1995, s. 186.
(6) Interwencja Olszewskiego doprowadziła do usunięcia z traktatu szkodliwych zapisów, ale Wałęsa oskarżył rząd Olszewskiego o próbę storpedowania stosunków polsko-rosyjskich, w czym znalazł poparcie środowiska "okrągłego stołu".
(7) Frączkowski po paru miesiącach aresztu został zwolniony bez przedstawienia mu zarzutów, a śledztwo w sprawie "czerwonej rtęci" zostało umorzone. Można domniemywać, że okres aresztu został wykorzystany do przymuszenia Frączkowskiego do niezgłaszania protestu w sprawie zaboru dokumentacji Lecha Wałęsy oraz zachowania milczenia wobec ludzi badających sprawę agentury SB w "Solidarności". Do chwili obecnej Frączkowski zachowuje się zgodnie z oczekiwaniami autorów prowokacji.
(8) Według niektórych źródeł miały się też tam znajdować materiały na temat Lecha Kaczyńskiego, ale Andrzej Milczanowski, minister Spraw Wewnętrznych z tego okresu, w rozmowie z Krzysztofem Wyszkowskim w sierpniu 2005 roku zdecydowanie temu zaprzeczył.
(9) Jest rzeczą charakterystyczną, że zasłużony dla niszczenia dokumentacji o Lechu Wałęsie prokurator... Schultz prowadzi obecnie, jako szef wydziału prokuratury gdańskiego IPN, śledztwo w sprawie fałszowania przez SB dokumentów mających dowodzić agenturalności Lecha Wałęsy.
(10) W tym czasie w mieszkaniu przy ul. Pomorskiej 14 "b" m 1 w Gdańsku trwała głodówka protestacyjna z udziałem Bogdana Borusewicza, Piotra Dyka i Krzysztofa Wyszkowskiego, w proteście przeciwko uwięzieniu i skazaniu innego działacza WZZ - Błażeja Wyszkowskiego.
(11) W marcu 1990 roku Włodzimierz Łoziński, rzecznik Jaruzelskiego, przekazał Wyszkowskiemu oficjalnie sformułowane oświadczenie, że: "Pan generał Wojciech Jaruzelski gotów jest do natychmiastowego ustąpienia ze stanowiska prezydenta pod warunkiem, że wyrażą na to zgodę pan premier Tadeusz Mazowiecki i pan przewodniczący Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, Bronisław Geremek".
(12) Takie przerażenie Wałęsy było widoczne np. w czasie puczu w Moskwie w sierpniu 1991 roku, a jego publicznie znanym objawem było napisanie wiernopoddańczego listu do puczystów (na szczęście pucz upadł, zanim Wałęsa zdołał wysłać ten list). Wałęsa wykonywał też w tym czasie gorączkowe telefony do dawnych głównych agentów sowieckich w Polsce.
(13) "Komisja postanowiła także ograniczyć zakres czasowy swoich badań do tych przypadków, które miały miejsce po 12 grudnia 1981 roku" - Raport Rokity - sprawozdanie Sejmowej Komisji Nadzwyczajnej do Zbadania Działalności MSW, Acana 2005, s. 30
(14) cytat
(15) Wojciech Chudy, Filozofia kłamstwa, Warszawa 2003, s. 8-9.
Watykańskie trzymanie
Jest jeszcze jeden czynnik skrzętne pomijany przez polskich Patriotów. Wałęsa miał pełne błogosławieństwo i poparcie papieża - zarówno przed, jak i po Magdalence. Brał udział we wszechświatowym spisku (proszę zauważyć, jak ochoczo popierał UE oraz jak często mówił o globalizacji jej ogromnych możliwościach. Nawet obecnie w swej skłonności do paplaniny sypnął Kuronia i ujawnił istnienie "europejskiego układu", który nie pozwoli na suwerenne rządy narodowe w państwach UE) i nie chce być kozłem ofiarnym rzuconym dla uspokojenia nabierającej podejrzeń gawiedzi. Znając ogólnoświatowe siły, które za nim stoją, uważa zabawy w IV RP za przejściowe harce i czeka, aż wszystko wróci do "normy".
Jeśli nawet Polacy poznają rolę Wałęsy w budowaniu systemu postsowieckiego, a nie odrzucą mitu JP2, dalej będą niezdolni do niepodległości.
Paweł Chojecki
Lech W. mówi prawdę o strajkach roku '80?:
"Dzisiaj bunt typu roku 1980 jest niemożliwy. Bo jesteśmy podzieleni, są różne interesy. Może być bunt innego typu. Na przykład na meczu piłkarskim zacznie się bijatyka, z tego może powstać pożar, nad którym mało kto będzie mógł zapanować. Taki bunt jest możliwy. Natomiast każdy inny, zorganizowany - nie."
Przegląd 25.09.2006 "Dni Kaczyńskich są policzone"
Mógłby jeszcze powiedzieć, przez kogo był zorganizowany tamten - wszystko byłoby jasne?
Lech W. zdradza, po co nam Unia Europejska.
"Czy im (Kaczyńskim - przyp. red.) się uda? Chyba nie. Dlatego że zaczął działać już układ europejski."
Przegląd
Lech W. : Kto zorganizował porozumienie z komuchami?
Przede wszystkim Okrągły Stół próbował organizować Kościół. Najwięcej się napracował i doprowadził do porozumienia.
Przegląd
Lech W. o PO i skuteczności Kaczyńskich w rozwalaniu "układu":
"Ona mogła być przygotowana na Polskę przed Kaczyńskimi. Ale teraz Kaczyńscy porozbierali, poburzyli tak daleko, że trzeba się inaczej przygotować. I teraz, nie wiem, czy oni są na dziś gotowi, by dobrze rządzić po PiS" (agent Olechowski przypuścił w "Rzeczpospolitej" równoległy atak na PO - red.).
Przegląd
Przebłysk logiki Lecha W.:
A pan jak by zagrał z Niemcami? "Koncepcje są dwie. Jedna taka, że była wojna, były rany, ale patrzmy w przyszłość, po chrześcijańsku, więc na tym budujmy. Natomiast Kaczyńscy idą tak - rozerwać rany, oczyścić do końca, i na tym spróbujmy coś zbudować. Tak do końca nie można powiedzieć, która koncepcja jest lepsza. Bo można na strup nakładać puder i dużo zrobić. To była moja koncepcja - nie rozpamiętujmy, idźmy do przodu. Natomiast oni próbują rozdrapać strupy, wyciągać wszystko, przypominać, bandyci, mordercy, i na tym budować. Co lepsze? Właściwie, logicznie, oczyszczona rana może się lepiej zagoić...
Lech W.:
"Europa dziś szuka rozwiązań. Jedni idą z lewej strony, Kaczyńscy idą z prawej. Te dwie koncepcje się spotkają i może wyjdzie trzecia, właściwa. I w związku z tym ja ich tak za bardzo nie tępię, bo widzę, że Europa idzie za bardzo w lewo. Zapomniała o wartościach. Liczę na to, że to się wyrówna, dlatego jestem za, a nawet przeciw."
Lech W. mówi prawdę o ustroju III RP
Przegląd: Mówi się, że naród wreszcie jest u władzy. Że przez 16 lat rządziła tu sitwa, Okrągły Stół, a teraz wreszcie naród jest na swoim. L.W. - Kaczyńscy robią sitwę jeszcze gorszą, bo gorzej dobierają kadry, mają ludzi mniej sprawdzonych. Teraz jeszcze tego nie widać, bo dopiero zaczynają, ale gdyby mieli chociaż połowę tego czasu co poprzednicy, to byśmy zobaczyli. To by im wyszła jeszcze gorsza sitwa. Ale nie wyjdzie. Bo oni tego czasu nie mają. Więc sitwę stworzą po to, żeby druga sitwa ich wyrzuciła. Bo sitwa zawsze była i będzie. Taki jest świat. Tylko czasami to inaczej nazywają, na przykład - zorganizowany dobór ludzi.
