Film

Et vous êtes pour l’avortement ? Envoyer à un ami Envoyer à un ami Lien permanent Envoyer à un ami Envoyer à un ami 104 réactions à “Et vous êtes pour l’avortement ?”

Free Your Mind: Najnowsze informacje

Łukasz Schreiber: Najnowsze informacje

Leszek Czajkowski - Śpiewnik oszołoma

sobota, 1 grudnia 2007

Po co chodzić na panel?


Celem spotkania blisko czterdziestu osób oraz Koszona, trzech pań z Gazety Wyborczej i redaktora Wojciecha Giełżyńskiego było wysłuchanie poglądów na temat polityki historycznej głoszonych przez Andrzeja Friszke, Łukasza Michalskiego, Tomasza Wołka i Krzysztofa Kłopotowskiego. Nazywa się to obecnie panel. Kto zna rosyjski, wie, że chodzić na panel znaczy w tym języku tyle, co - po naszemu - stać pod latarnią. W Centrum im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego latarni nie było, lecz panel się odbył.

Czas akcji: czwartek, 29 listopada, wieczór. Miejsce: Centrum im. Nowaka-Jeziorańskiego, Warszawa, ulica Czerniakowska 178A. Podajemy dokładny adres, gdyż pragniemy zarazem ogłosić konkurs: kto bez problemu trafi do Centrum im. Nowaka, zostanie uznany przez nas za globtrotera. Koszon, który z niejednego już pieca chleb jadł, błąkał się wraz ze swoim stalowym rumakiem dobre pół godziny po okolicach Wisłostrady, zanim zorientował się, że Czerniakowska jest także tam, gdzie jej nie ma; dodajmy, że o istnieniu Centrum nie świadczy żaden szyld ani napis. Podobnych trudności nie miał jednak Wojciech Giełżyński, zaprawiony w egzotycznych podróżach jeszcze w epoce Edwarda Gierka.

Tu, dwa słowa wyjaśnienia: w czasach, gdy Wasz Koszon był jeszcze małą świnką, Giełżyński uchodził już w analogicznej kategorii za starego wyjadacza. Dla przykładu: Giełżyński podrywał Koszonowi autorytet oraz koleżanki-stażystki z Tygodnika Solidarność, obiecując, że nauczy je rzemiosła reporterskiego. Koszona nie chciał nauczyć. Potem słychać było o Giełżynskim nieco mniej, aż wreszcie ten redaktor znowu trafił na salony. Bilet wstępu uzyskał, przyznając się do współpracy ze służbą bezpieczeństwa. Nic dziwnego, że może sobie teraz pozwolić na wystawianie innym moralnych cenzurek.

Koszon znalazł wreszcie drogę do panelu i zasiadł w ławach publiczności u boku dawno nie widzianego pana Giełżyńskiego w chwili, gdy pan Friszke zaznaczał, że polityka historyczna uprawiana przez PiS była błędna, bo cierpiętnicza. – Męczeństwo, męczeństwo! Nic o budowaniu!

Na to, pan Kłopotowski oznajmił, że błędna nie była, gdyż przypomniano to, co wcześniej starano się zapomnieć a ideologia PiS zakorzeniona jest w tradycjach przedwojennej inteligencji.

Pan Michalski wyznał, że to m.in. on starał się przypomnieć – współtworzył Muzeum Powstania Warszawskiego, i w IPN, gdzie pracuje, też dba, by nie zapominano. Pan Wołek wyjaśnił, że skoro pan Kłopotowski sięga do tradycji przedwojennych, to pan Wołek powie więcej.

- Po co być tak skromnym?! – szydził p. Wołek. – Od przedwojennej inteligencji?! A dlaczego nie wywodzić PiS od Bolesława Chrobrego i Bolesława Śmiałego?!

Na to głos zabrał niejaki pan Michalik,, który się przedstawił jako prowadzący panel (?!) i dodał, że historii niemałe zasługi oddała biologia, skoro ustami wybitnego przedstawiciela, prof. Stefana Niesiołowskiego, znalazła brakujące ogniwo pomiędzy Bolesławem Śmiałym a Jarosławem Kaczyńskim, jest nim – cytował pan Michalik – zdaniem Niesiołowskiego, Władysław Gomułka.

Tu zaśmiały się panie z Gazety Wyborczej, ale zaśmiał się też Koszon. A gdy się zaśmiał, panie z Wyborczej dostrzegły, że ten dowcip to woda na inny młyn, niż by chciały i jęły udawać, że chrząkają. Zachrząkał też Koszon i powstała sytuacja rodem z Gombrowicza. Kto komu chrząknął na początku – już zapomniano.

Na to przemówił pan Giełżyński i zwrócił się do tego pana Michalika z uwagą, że pan Michalik źle prowadzi spotkanie, bo każdy widzi, że pan Kłopotowski i pan Michalski opowiadają głupoty, a publiczność nie może się wypowiedzieć. Następnie pan Giełżyński wypowiedział się.

Pan Giełżyński oświadczył, że pan Michalski jest głupi, a pan Kłopotowski wywodzi się nie od przedwojennego inteligenta, lecz od Romana Dmowskiego.

Wówczas pan Kłopotowski się odął i wyjaśnił, że nie pochodzi od Dmowskiego, więc niech go pan Giełżyński przeprosi. Pan Giełżyński nie przeprosił, ale za to zapowiedział, że 13 grudnia przy ulicy Rydygiera odbędzie się promocja jego książki i podał dokładny adres oraz godzinę i informację, że książkę kupić tam będzie można w cenie zniżonej.

Na to odezwał się pan Friszke i powiedział, że gdyby PiS pochodził od przedwojennej inteligencji, to by lubiano tę partię w Londynie, dokąd – jak wiadomo – przeniosła się przedwojenna inteligencja. Pan Friszke widział odpowiednie dane i wie, że wśród Polaków mieszkających w Londynie PiS na wiele liczyć nie może.

- Pan cytuje badania prowadzone wśród starej emigracji? – zapytał pan Michalik.

- Nie, współczesnej – wyjaśnił pan Friszke.

Na to znowu odezwał się pan Giełżyński i zażądał, żeby nie przeszkadzać oraz ocenił poglądy panów Kłopotowskiego i Michalskiego jako humorystyczne. Zapytano pana Giełżyńskiego, co jest w tych poglądach zabawnego, ale on już nie chciał powiedzieć.

Wtedy znowu przemówił pan Wołek. – PiS zakłamuje historię bardziej niż kiedyś komuniści!

- Ale nie stać ich już na podobną odwagę… – z sarkazmem szepnęła Koszonowi do ucha sąsiadka. – Komuniści jednak wsadzali do więzień tych, którzy głosili wersję historii odmienną od oficjalnej, a ten Kaczyński… szkoda gadać, zatrzymał się w połowie drogi…

A potem nie dało się rozmawiać, bo zaczął dzwonić telefon komórkowy pana Wołka i okazało się, że pan Wołek nie potrafi go wyłączyć, bo telefon jest nowy a pan Wołek – ciągle ten sam. Należy wyrazić żal, że pan Wołek jednak nie spędził Wakacji z agentem, bo pewnie wtedy byłoby mu łatwiej operować nowoczesnym sprzętem komunikacyjnym.

Pozostali paneliści proponowali panu Wołkowi pomoc, ale ten nie dał sobie pomóc. Telefon dzwonił i dzwonił, pan Wołek wychodził do foyer i wracał. Poprzez dzwonki telefonu pan Friszke próbował jeszcze przekonać zebranych, że zmarnowano ikonę Solidarności, Lecha Wałęsę, który mógł się stać wizytówką Polski na tzw. arenie, a się nie stał. Lecz znowu odezwał się telefon pana Wołka. W tej sytuacji pan Michalik zainicjował brawa i panel się zakończył.

Panie z Gazety Wyborczej podeszły do Wojciecha Giełżyńskiego, bądź co bądź, autora Budowania niepodległej i złożyły mu gratulacje.

Rozchodzono się w mrok listopadowej nocy, niby to przy ulicy Czerniakowskiej, ale przecież nie do końca.