Film

Et vous êtes pour l’avortement ? Envoyer à un ami Envoyer à un ami Lien permanent Envoyer à un ami Envoyer à un ami 104 réactions à “Et vous êtes pour l’avortement ?”

Free Your Mind: Najnowsze informacje

Łukasz Schreiber: Najnowsze informacje

Leszek Czajkowski - Śpiewnik oszołoma

czwartek, 8 listopada 2007

Lesiak - esbek na każdą okazję


Jerzy Jachowicz w DZIENNIKU
2007-02-16 19:05 Aktualizacja: 2007-02-17 00:28

"Lesiak - esbek na każdą okazję"

Czwartkowe umorzenie procesu płk. Lesiaka nie tłumaczy fenomenu tego uniwersalnego funkcjonariusza specsłużb - równie przydatnego w PRL i w III RP. Będzie już trzęsącym się staruszkiem, a jego nazwisko nadal będzie wykorzystywane do porachunków politycznych. To zemsta losu za to, że całe życie wtykał w politykę swój brudny nos - pisze w DZIENNIKU Jerzy Jachowicz.

Kim naprawdę był płk Jan Lesiak? Kim jest? Kameleonem - podlizującym się każdej władzy? Esbekiem, który zawsze musi mieć politycznego wroga i zwalczać go wszelkimi metodami? Zdyscyplinowanym członkiem tajnych służb, który w razie wpadki - podobnie jak mafiosi - wszystko bierze na siebie, wierząc, że lojalność zostanie przez bossów nagrodzona? Demonem przebiegłości? Zawodowym kłamcą czy drobnym oszustem manipulującym faktami i ludźmi? Cynikiem, który drwi sobie ze sprawiedliwości? A może tym wszystkim po trochu?

Mierny, ale wierny
Z rozmów z ludźmi, którzy stykali się z nim dłużej, jego dawnymi znajomymi jeszcze z czasów SB, oficerami z jego zespołu w Urzędzie Ochrony Państwa wyłania się portret przeciętnego funkcjonariusza. "Mierny, ale wierny" - zwykle mówiło się o takich jak Lesiak. Spośród innych wyróżniały go jednak dwie cechy: "Zawsze był bardzo ambitny i poza służbą nie widział świata" - mówi jeden z byłych oficerów SB - w 1990 r. zweryfikowany negatywnie.

"Nie zrobił wielkiej kariery, bo choć przełożeni doceniali jego gotowość do poświęcania się służbie, nie darzyli go sympatią. Jego układność przypominała zachowanie oślizłego płaza, mizdrzącego się do przełożonych" - opowiada inny z esbeków pracujący z Lesiakiem w połowie lat 80. "Jego służalczość była dla współpracowników uciążliwa, bo na jego tle mogli uchodzić tylko za patentowanych leni. Był jednak koleżeński, pomagał bezinteresownie świeżo przyjętym do pracy. Nigdy też nie intrygował, nie podkablowywał kolegów. To go wyróżniało, bo donosicielstwo w było procederem nagminnym" - dodaje.

Odbezpieczenie granatu
Po raz pierwszy o płk. Janie Lesiaku zrobiło się głośno w sierpniu 1997 r. Wtedy to Polska usłyszała o słynnej szafie Lesiaka, kryjącej dowody przestępczych operacji UOP wymierzonych w tzw. skrajną prawicę. Dokumenty z wypatroszonej częściowo szafy przekazał prokuraturze warszawskiej ówczesny minister koordynator ds. służb specjalnych Zbigniew Siemiątkowski (SLD, wtedy SdRP) razem z szefem UOP Andrzejem Kapkowskim, związanym silnymi więzami z lewicą postkomunistyczną. Obydwaj byli już w tym czasie na wylocie ze stanowisk. Podczas trwającej akurat kampanii wyborczej do parlamentu, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że do władzy dojdą politycy o korzeniach solidarnościowych.

Dziś intencje donosu Siemiątkowskiego są przejrzyste. Postkomuniści zorientowali się, że szafa Lesiaka może być odbezpieczonym granatem, którego odłamki boleśnie zranią prawicę. Dlaczego? Tak jak na początku lat 90. Lesiak rozbijał prawicę wypróbowanymi esbeckimi metodami - rozsiewając fałszywe informacje, doprowadzał do skłócania liderów partii, tak Siemiątkowski – składając doniesienie do prokuratury w 1997 r. - wkładał kij w mrowisko opozycji antykomunistycznej, zjednoczonej w tamtych wyborach pod skrzydłami "federacyjnej" Akcji Wyborczej Solidarność.

Siemiątkowski chciał wówczas skompromitować prawicę, wykorzystując odkryty w szafie "dorobek" Lesiaka, który się do tego świetnie nadawał. Świadomie podkładał minę mającą doprowadzić do wysadzenia w powietrze AWS, poprzez powtórne, wewnętrzne skłócenie prawicy.

Przez gospodarkę do politycznych
62-letni dziś Jan Lesiak do SB wstąpił jako 24-latek, zaraz po studiach na wydziale przyrodniczo-technicznym w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (wcześniej skończył technikum samochodowe). Był to czas szczególny dla dziejów powojennej Polski. I trudno uwierzyć, by znaków tego czasu nie dostrzegał młody człowiek decydujcy się na brzemienną dla swego życia decyzję. To było rok po wydarzeniach marcowych. Olbrzymia część młodzieży akademickiej opowiedziała się wówczas za swobodami obywatelskimi.

Były to czasy, kiedy po raz pierwszy z taką siłą rozległy się społeczne protesty przeciwko kneblowi, jaki partia próbowała założyć na rodzimą kulturę, tę dawną i najnowszą. Młodzież studencka po raz pierwszy poznała wtedy smak obecności Służby Bezpieczeństwa jako zbrojnego ramienia partii i rządu. Często na własnych plecach, posiniaczonych od uderzeń pałek esbeków ubranych po cywilnemu, wmieszanych w tłum demonstrantów. Również na tamten czas, kiedy akurat Lesiak wstąpił do SB, przypadł okres szczytowej fali przymusowej emigracji Polaków żydowskiego pochodzenia. Czy mógł nie zdawać sobie z tego wszystkiego sprawy?

Przez pierwszy okres zajmował się rozpracowywaniem spraw gospodarczych. Po ośmiu latach rozpoczął przygodę w trzyosobowej sekcji zajmującej się walką z opozycją. "Tam dopiero Lesiak odkrył swoje prawdziwe powołanie" - mówi jeden z jego starych kolegów. Zespół zajmował się inwigilacją Jacka Kuronia. Po dwóch latach z zespołu został tylko Lesiak i to on już sam przez kolejne 12 lat, do 1989 r. zajmował się Kuroniem.

Do jego codziennych zadań należały pilna lektura komunikatów z Radia Wolna Europa, gdzie często zamieszczano informacje przekazywane przez Jacka Kuronia, zapoznawanie się ze stertą donosów składanych przez agentów rozmieszczonych w licznych strukturach podziemnej "Solidarności" i sprawdzanie, które z nich choćby pośrednio dotyczyły Kuronia. Musiał też Lesiak, bez względu na stopień aktywności Kuronia, pisać codzienne meldunki z obserwacji swego "figuranta", z prowadzonych przez niego rozmów telefonicznych (podsłuch), tekstów ukazujących się w podziemnych wydawnictwach. Rewizje u Kuronia przynajmniej raz na kwartał i o wiele częstsze zatrzymania - organizowali śledczy SB, ale zawsze nadzorował je i był przy nich obecny "operacyjniak" Lesiak. Od połowy lat 80. wezwania, zatrzymania, przesłuchania stały się coraz częstsze. Dopiero Okrągły Stół zakończył służbowe kontakty Lesiaka z Jackiem Kuroniem. Setki operacji i gier operacyjnych podejmowanych przez lata, mających doprowadzić do „neutralizacji” działalności politycznej Jacka Kuronia, okazały się nieskuteczne.

Prawica na co dzień, Monika Kern od święta
Gdyby nie pomoc Jacka Kuronia, Lesiak jak niemal wszyscy funkcjonariusze III departamentu zajmującego się tzw. nadbudową: inteligencją, naukowcami, pisarzami, artystami, adwokatami, zostałby pozbawiony szans pozostania w służbach. Początkowo negatywnie zweryfikowany, odwołał się od tej decyzji. Wcześniej poprosił Jacka Kuronia o poparcie. I otrzymał je. Niespodziewana rekomendacja Jacka Kuronia podziałała z magiczną siłą i pierwsza decyzja została zmieniona na korzyść Jana Lesiaka. Później przez lata puszył się tym, że w Kuroniu znalazł swego obrońcę.

W nowo utworzonym jesienią 1990 r. - na gruzach SB - Urzędzie Ochrony Państwa Lesiak został naczelnikiem wydziału ogólnego przy gabinecie szefa urzędu. Kierował i nadzorował pracę sekretarek, w ogromnej większości znanych mu z czasów SB, kierowców i pracowników - jak się wtedy mówiło - zakładowej stołówki. Już jednak po roku jego lojalność została szczodrze nagrodzona. Sprawy, którymi się do tej pory zajmował, zostały włączone do departamentu administracji. Jemu zaś kierownictwo UOP powierzyło utworzenie tajnego wydziału inspekcyjno-operacyjnego przy gabinecie szefa. Wkrótce Lesiakowi udało się stworzyć kilkunastoosobowy zespół będący mieszanką starych esbeków, dobrych znajomych Lesiaka oraz kilku żółtodziobów.

Choć media huczały o budowie nowego Urzędu, powstałego na gruzach byłej SB, prawda znacznie odbiegała od tego lukrowanego obrazka. Większość stanowisk średniego szczebla objęli zweryfikowani pozytywnie niedawni esbecy. To ten właśnie szczebel jako wykonawca różnych decyzji, poleceń i operacji miał realny wpływ na działalność urzędu. Tylko drobna część nowo przyjętych do urzędu w 1990 roku wywodziła się z niezależnego ruchu studenckiego, młodzieżowego sojusznika "Solidarności" czy ruchu "Wolność i Pokój". Zostali ściągnięci do urzędu przez swych starszych kolegów, z którymi niedawno działali w podziemiu - a którzy często przeszli pierwszy szlif jako członkowie komisji weryfikacyjnych. Nikogo nie przyjmowano wtedy do Urzędu "z ulicy". Drugą grupę młodych stanowili ludzie, którzy mieli jakieś powiązania esbeckie. Dzieci dawnych funkcjonariuszy SB, ich bliscy i dalsi krewni, dzieci ich przyjaciół. Byli polecani jako "swoi". Starzy esbecy szybko łapali wiatr w nozdrza, rozróżniając bezbłędnie, który młody z jakiej jest puli - "swój" czy któryś z "solidaruchów". Ci ostatni uchodzili w oczach starych za niepewnych. Trzymali więc ich cały czas na dystans. Wręcz czuć było rezerwę, jaką mieli wobec chłopaków z NZS i ruchu WiP. Tak było w każdym biurze i każdym wydziale. Również u Lesiaka.

W momencie tworzenia wydziału w 1992 roku dla młodych funkcjonariuszy będących blisko dwa lata w służbie był on najbardziej atrakcyjną komórką w Urzędzie. Wydziałem utajnionym. O jego istnieniu dowiadywali się jedynie oficerowie przewidywani do przejścia do nowo tworzonego wydziału. Naboru dokonywano wyłącznie spośród zatrudnionych już w UOP. Nikt nie wiedział, czym wydział będzie się zajmować. Ale sam fakt, że podlegać ma jedynie szefowi Urzędu, wydawał się na tyle atrakcyjny, aby propozycję przejścia do niego przyjąć. Traktowano to jako awans. Pierwszy ważny krok do kariery w Urzędzie. W czasie rozmowy kwalifikacyjnej kandydatów pytano, czy chcą zająć się pracą operacyjną. Kogo nie pociąga praca operacyjna pełna niespodzianek, tajemnic? Niemal rola Jamesa Bonda. Dopiero w praktyce okazywało się, że zamiast pełnych napięcia operacji, niebezpiecznych sytuacji mrożących krew w żyłach, dnie, tygodnie i miesiące upływały na banalnych czynnościach przypominających pracę urzędnika. Mieniące się atrakcjami wyobrażenia o pracy operacyjnej rozmijały się z szarą, nudną rzeczywistością. Nie to jednak było powodem prawdziwych rozczarowań młodych nieopierzonych funkcjonariuszy. Prawdziwą przyczyną stresów i zawodu młodych ludzi z niedawnej opozycji politycznej było to, że nigdy nie zdobyli pełnego zaufania zarówno Lesiaka, jak i jego starych kolegów. Oczywiście musieli ze sobą współpracować, ale młodzi dostawali jedynie sprawy mniejszej rangi.

Nie wprowadzano ich także w tajne działania operacyjne, choćby takie jak tworzenie planów operacyjnych, kontakty z agenturą, wydawanie dyspozycji obserwacji. To wszystko pozostawało w rękach starych esbeków lub młodych, ale pochodzących z ich kręgów. W wydziale rozpracowywano najróżniejsze sprawy. Od inwigilacji prawicy poprzez badanie drobnych wątków afery FOZZ, ubocznych ścieżek sprawy Art-B, po poszukiwania córki ówczesnego wicemarszałka Sejmu Moniki Kern.
"Od pierwszej chwili wiedzieliśmy, że będziemy zajmować się sprawami superpoufnymi, choć przecież i tak wszystko, co działo się w urzędzie i co się robiło, było ściśle tajne" - opowiada jeden z byłych żółtodziobów z zespołu Lesiaka.

Mówi, że w tamtym czasie wszyscy młodzi związani z opozycją w okresie PRL byli ideowcami. Mieli poczucie, że tworzą coś nowego i niezwykle ważnego. Co ma przekreślić na zawsze zbrodniczą, będącą na usługach polityki SB. "Młodzi byli cały czas pod lupą starych oficerów. Atmosfera nieufności pachniała na odległość. To było powodem sporej rotacji młodych. Wytrzymywali dwa, trzy lata i albo uciekali od Lesiaka, albo zniechęceni całkowicie brali rozbrat z Urzędem" - mówi były podwładny pułkownika. "Nie był tuzem intelektu, ale zarządzał sprawnie" - opisuje go drugi z młodych jego zespołu, pracujący z nim aż do czasu rozwiązania wydziału. "Z pewnością był też dużej klasy profesjonalistą" - dodaje. Wyjaśnia, że pod słowem "zawodowiec" rozumie m.in. łatwość nawiązywania kontaktu, umiejętność uśpienia swego rozmówcy tak, aby wierzył on w szczerość tego, co mówi, i życzliwe nastawienie. - Lesiak sprawiał wrażenie uprzejmego szefa, wymagającego dyscypliny, ale nie autorytarnego. Był na oko miłym, sympatycznym facetem, który starał się wytworzyć przekonanie, że identyfikuje się z nowym ładem demokratycznym. Ale natura ciągnie wilka do lasu.

Trąbka do boju
Lata spędzone na prowadzeniu tajnych operacji, których celem było zdobycie poufnych informacji o politykach, sprawiły, że ledwie pojawiły się pierwsze sygnały niezadowolenia nowej władzy z działania niektórych partii, płk Lesiak poczuł, że znowu zagrała dla niego trąbka bojowa. Miał dużą wiedzę o ludziach ze starej opozycji. Śledząc Jacka Kuronia, musiał zetknąć się ze wszystkimi niemal ludźmi, którzy na początku lat 90. mieli jakieś znaczenie w polityce. A że w pracy był dokładny i dobrze zorganizowany, musiał mieć ocalałą ze starych esbeckich czasów rozbudowaną agenturę - jak się mówi w języku służb - "z dobrymi wyjściami", tzn. usytuowanymi blisko ważnych postaci świata polityki.

Toteż kiedy w 1991 roku w życiu politycznym zaczęły dominować konflikty i napięcia, Lesiak mógł zainteresować swoją wiedzą nowych szefów UOP. To, co mówił, było dla nich niezwykle atrakcyjne, bo sprzedawał im tajemnice, o których nie mieli pojęcia. A ponieważ miał zaszczepioną na stałe mentalność "trójkarza", na pniu zaproponował, że jest gotowy zneutralizować ich działania, zepchnąć antywałęsowski front na margines życia politycznego kraju. Kto by się oparł takiej pokusie? Szczególnie, jeśli temu pomysłowi przyklasnął Pałac Prezydencki.

Był to bowiem czas, kiedy bracia Kaczyńscy skłócili się śmiertelnie - co widać do dziś - z prezydentem Lechem Wałęsą. Powodem rozwodu była zaskakująca prezydencka obrona postkomunistycznych struktur w wojsku, przede wszystkim służb specjalnych. Aby nowe pomysły realizować dyskretnie i skutecznie, wydział Lesiaka usytuowano przy szefie UOP. Jego ludzi rozparcelowano w pokojach odległych od siebie, aby nie widać było koncentracji sił.

Lesiak zastosował chwyt znany od dziesiątków lat w służbach. Żeby kogoś śledzić, trzeba znaleźć nici wiążące "figuranta" z ludźmi działającymi na granicy prawa. A jeśli takich nici nie ma, należy je stworzyć samemu. Dla Lesiaka znowu życie nabrało sensu. Subtelnymi, dobrze znanymi sobie narzędziami, takimi jak inspiracje bądź kombinacje operacyjne czy prowokacje, zaczął regulować rwący nurt życia politycznego. Ślady tego "regulowania" znaleziono w jego archiwum, trzymanym w szafie pancernej własnego gabinetu.

Czy byłby w stanie robić to bez wiedzy i zgody zwierzchników? To byłoby niemożliwe. Jeśli chciał założyć podsłuch w mieszkaniu, w którym liderzy prawicy mieli się spotkać (wiadomość o miejscu i dacie miał od agenta), musiał zwrócić się na piśmie do Biura Techniki. Parafkę na takim wniosku musiał postawić przełożony Lesiaka, którym zawsze był tylko szef Urzędu. Jak trzeba było za "figurantem" wysłać ogony, Lesiak korzystał z ludzi z Biura Obserwacji. Ale też nie mógł zamówić tej "usługi" przez telefon.

Jasiu, pisz raport o zwolnienie
Kilka miesięcy po objęciu szefostwa UOP przez Andrzeja Kapkowskiego, człowieka powołanego z talii SLD, zgłosił się do niego Jan Lesiak. Zaproponował, że niezależnie od zadań, jakie mu zleci nowy szef, może też zająć się niektórymi sprawami, o których już ma wstępną wiedzę. W wielu wypadkach udokumentowaną. "To była czysta polityka" - mówi dziś DZIENNIKOWI gen. Kapkowski. "Zdałem sobie sprawę, że jego propozycje pogrążają nie tylko jego, ale Urząd. Powiedziałem mu więc: . Następnie poprosiłem, by przekazał klucze od swojej szafy. Dałem mu dwóch , którzy w jego obecności opróżnili szafę, spisując dokładnie jej zawartość" - dodał Kapkowski.

Po otwarciu szafy i pierwszych informacjach o aferze Lesiak odszedł z UOP na początku 1998 r. Dziś żyje z emerytury, dorabiając w firmach prywatnych jako specjalista do spraw bezpieczeństwa. "Wie pan, dlaczego związane z lewicą kierownictwo Urzędu z przyjemnością skasowało Lesiaka?" - zapytał mnie jeden z oficerów dzisiejszej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. I sam odpowiedział: "Bo widzieli w nim renegata, który oddał się do dyspozycji układowi postsolidarnościowemu". Ogromna część oficerów UOP, byłych funkcjonariuszy SB, nie identyfikowała się z nowymi czasami albo patrzyła na nie przez pryzmat interesów dawnej komunistycznej lewicy.

Wejście fałszywego smoka
Po kilku miesiącach od rozpoczęcia śledztwa media zapomniały o Lesiaku. Przypomniano sobie o nim latem tego roku w związku z zapowiedzią mającego rozpocząć się we wrześniu procesu, którego był jedynym negatywnym bohaterem. Ale tak naprawdę wyszedł z cienia pod światła jupiterów i to nie byle jakich, bo telewizyjnych, nieco wcześniej. A stało się to pod koniec sierpnia, kiedy opublikowano niektóre esbeckie raporty z połowy lat 80. z przesłuchań Jacka Kuronia. A wraz z nimi sugestie, że Kuroń negocjował z SB warunki rozmów porozumienia podziemnej „Solidarności” z władzą. Okazało się, że Lesiak był jednym z przesłuchujących Jacka Kuronia esbeków. Dlaczego właśnie on? Bo już od od blisko 10 lat jako funkcjonariusz SB inwigilował Kuronia.

Dlatego kiedy w 2006 roku pojawiły się niekorzystne dla Kuronia opinie, podsunięto Lesiakowi pod nos mikrofony w świetle telewizyjnych kamer. Nie wiedzieć czemu, poczuł się powołany do odparcia zarzutów, jakoby Jacek Kuroń miał politycznie układać się z władzą za pośrednictwem SB. "Na żadną współpracę nigdy by nie poszedł" - bronił Lesiak Kuronia.

"Lesiak to człowiek, który na pewno nie imponuje inteligencją" - mówi dobrze znający go dziennikarz. "To wyrafinowany biurokrata SB i jednocześnie kłamca. Tego na pierwszy rzut oka nie widać, bo oszustwo wrosło w jego naturę. Prawdopodobnie jednak prawdziwe są jego podziw i uznanie dla swoich przełożonych z czasów PRL" - komentuje dziennikarz, przytaczając słowa Lesiaka: "Ci wszyscy szefowie MSW i służb po 1989 r. to amatorzy w porównaniu do dawnych szefów, a generałowi Kiszczakowi żaden z jego następców nie sięga do pięt". "Kiedy Lesiak wspominał swoje potyczki z Jackiem Kuroniem, widać było, że w ciągu wielu lat stałego kontaktu z legendarnym opozycjonistą musiała między nimi zrodzić się jakaś łącząca ni" - mówi były funkcjonariusz UOP z naboru solidarnościowego. Jego zdaniem Kuroń był dla Lesiaka osobowością pomnikową, a sam traktował Lesiaka z wyrozumiałością. "Pomagając Lesiakowi dostać się do UOP, dał mu drugie życie. Przedłużyli mu je nasi ówcześni przełożeni, minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski i szef UOP Jerzy Konieczny. Jest pewne, że będzie wobec nich lojalny. W końcu im też coś zawdzięcza" - dorzuca.

Ojciec Chrzestny Lesiaka
Dziennikarz przygotowujący film o służbach specjalnych pytał niedawno Lesiaka, czy nie ma sobie nic do zarzucenia. "Jeśli miałbym mieć wyrzuty sumienia, to tylko za niektóre rzeczy w okresie służby w SB, ale w Urzędzie Ochrony Państwa nie" - odparł Lesiak. Kiedy z kolei pytałem jednego z poszkodowanych w procesie Lesiaka, jak widzi swego gnębiciela sprzed 10 lat z okładem, zaczął od pretensji, że wszystko jedno, co napiszę, zrobię z niego medialnego bohatera. "Jak to możliwe, żeby prześladowca Jacka Kuronia wystawiał mu świadectwo uczciwości? Jakim prawem?" - mówił zdenerwowany. "Telewizje go zapraszają jako partnera do rozmów. Oburzające. Czy widział pan innych oskarżonych w telewizji?" - niemal krzyczał. "Skandalem jest to, że podczas procesu Lesiak nie odpowiada na żadne pytania - ani sądu, ani prokuratury. A w mediach swobodnie rozmawia z dziennikarzami i kłamiąc w żywe oczy, robi z siebie ofiarę prześladowań politycznych. O pogrążającym go raporcie mówi, iż była to tylko fikcyjna notatka, napisana dla sprawdzenia, czy jeden z jego ludzi nie wynosi dokumentów z UOP. Wyobraża sobie pan taką bezczelność?" - dodał inwigilowany.

Dziś sprawa Lesiaka przeżywa kolejny renesans. Destrukcja, z jakiej się zrodziła na początku lat 90., jest potrzebna i dziś. Wykorzystywana jest nadal jako poręczne narzędzie do wzajemnych oskarżeń pozostających w konflikcie polityków. "Pułkownik Lesiak jest prawdziwym człowiekiem honoru w porównaniu do braci Kaczyńskich" - oświadczył ku zaskoczeniu wielu Lech Wałęsa. "Ja bym dał mu medal" - dodał były prezydent. Potwierdził tym samym, że jest jednym z ojców chrzestnych płk. Jana Lesiaka.





Jerzy Jachowicz