Film

Et vous êtes pour l’avortement ? Envoyer à un ami Envoyer à un ami Lien permanent Envoyer à un ami Envoyer à un ami 104 réactions à “Et vous êtes pour l’avortement ?”

Free Your Mind: Najnowsze informacje

Łukasz Schreiber: Najnowsze informacje

Leszek Czajkowski - Śpiewnik oszołoma

poniedziałek, 29 października 2007

Przemówienie Bartoszewskiego. Bonn ,28 kwietnia 1995 r.

PRZEMÓWIENIE MINISTRA SPRAW ZAGRANICZNYCH RZECZPOSPOLITEJ POLSKIEJ WŁADYSŁAWA BARTOSZEWSKIEGO NA SPECJALNEJ SESJI BUNDESTAGU I BUNDESRATU

Bonn,28 kwietnia 1995 r.

Przekład

Szanowna Pani Przewodnicząca Bundestagu!

Szanowny Panie Przewodniczący Bundesratu!

Szanowne Panie, Szanowni Panowie

Pół wieku mija od zakończenia najkrwawszej i najokrutniejszej wojny w dziejach Europy. Wojny, która zaczęła się 1 września 1939 r. agresją sił III Rzeszy na Polskę i kampanią wojenną przeciwko pierwszej ofierze - Polsce, a zakończyła w Europie 8 maja 1945 r. bezwarunkową kapitulacją wobec przedstawicieli czterech mocarstw, które z biegiem wydarzeń przyjęły na siebie - od 1941 r. - główny ciężar prowadzenia wojny i rozstrzygnęły o jej losach. Dla Polski wojna ta trwała 5 lat 8 miesięcy i 8 dni. Przez cały ten czas setki tysięcy Polaków walczyło na lądzie , morzu w powietrzu, wspólnie z innymi armiami aliantów, o jeden jedyny cel - odbudowę swojego wolnego i suwerennego państwa w wolnej, demokratycznej Europie. W ostatniej fazie II wojny światowej w jednostkach regularnych wszystkich państw alianckich walczyło łącznie ok. 600 tys. Polaków oraz kilkaset tysięcy w armii podziemnej w kraju.

Richard von Weizsaecker w swym przemówieniu 8 maja 1985 r. powiedział: ,,każdy naród - stosownie do swych losów - przeżywa ów dzień inaczej. Zwycięstwo lub klęska, wyzwolenie spod bezprawia i obcego panowania lub przejścia w stan nowej zależności, podział, nowe sojusze, ogromne zmiany o wielkim historycznym znaczeniu dla Europy"

Ten klasyczny już dziś tekst Richarda von Weizsaeckera należy do dorobku politycznego i moralnego myśli niemieckiej i myśli europejskiej. Przy całej niechęci do nadużywania słowa ,,historyczny" uzasadnione jest jednak, moim zdaniem, związanie przez niego tego określenia z datą 8 maja 1945 r.

W pół wieku po owym dniu i u progu nowego półwiecza historii Europy słuszne wydaje się zwrócenie uwagi na zupełnie nowy etap stosunków między Niemcami a Polską w kształtującej się na nowo wspólnocie narodów i państw Europy. Oto dziś stało się możliwe, że minister spraw zagranicznych Polski występuje w parlamencie niemieckim na zaproszenie tej najwyższej reprezentacji całego narodu niemieckiego. Wyrażając podziękowanie za przyznaną mi zaszczytną Nagrodę Pokojową Księgarstwa Niemieckiego, powiedziałem 5 października 1986 r. w Paulskirche we Frankfurcie nad Menem, że ,,w każdym razie Polacy liczą na zrozumienie i solidarność społeczeństwa niemieckiego, które stać się mogą ważnym czynnikiem w budowie mostów między naszymi narodami”. Zakończyłem wtedy swoje podziękowanie optymistycznym zdaniem nadziei: ,,Może i mnie będzie dane nadal w tym współuczestniczyć". Powiedziane to było na trzy lata przed upadkiem muru w Berlinie.

W przeddzień 50. Rocznicy wybuchu II wojny światowej, 31 sierpnia 1989 r. dane mi było z kolei uczestniczyć w godzinnej audycji ARD w dialogu z Willy Brandtem. Na czele nowego rządu polskiego stał już wtedy pierwszy niekomunistyczny premier w krajach dawnego bloku wschodniego. Nowa era w dziejach Europy środkowo-Wschodniej była już otwarta, ale mur berliński trzymał się jeszcze mocno. Nasze ówczesne wystąpienie telewizyjne pozostawało w konwencji umiarkowanego optymizmu.

Dziś mija już pięć i pół roku od obalenia muru berlińskiego. Niebawem obchodzone będzie 5-lecie zjednoczenia Niemiec.

Można dyskutować, jak doszło do tych zmian. Jaką rolę odegrał tu pierwszy w Europie Wschodniej, zorganizowany,opozycyjny ruch związkowy ,,Solidarność" i inne grupy oporu w Polsce i Czechosłowacji, a także na Węgrzech i w NRD, które bez stosowania przemocy wywierały stały nacisk, aby uprzytomnić totalitarnej władzy konieczność reform - a jaką rolę odegrało uświadomienie sobie konieczności tych reform na samym Kremlu.

Rozrachunki z przeszłością są często aktem odwagi. Odważnie i - co trzeba tu jasno powiedzieć - znacznie wyprzedzające ówczesny stan świadomości historycznej i gotowości moralnej większości Polaków były pojednawcze słowa biskupów polskich skierowane do katolików w Niemczech i wyciągnięcie ręki do zgody w listopadzie 1965 r. Wyrazem godnej szacunku odwagi historycznej był też spontaniczny gest kanclerza Niemiec Willy Brandta - gdy ukląkł w Warszawie w grudniu 1970 r. przed pomnikiem poświęconym pamięci ofiar i bojowników getta. Niełatwą była także decyzja prezydenta polski Lecha Wałęsy zaproszenia na ubiegłoroczne obchody 50. Rocznicy Powstania Warszawskiego głowy państwa niemieckiego - mimo oporów znacznej części społeczeństwa; Powstanie Warszawskie 1944 utrwalone jest bowiem w polskiej pamięci zbiorowej nie tylko jako konfrontacja zbrojna, ale jako akt świadomego barbarzyństwa: wyniszczenia ludności cywilnej stolicy Polski i planowanego obrócenia całego miasta w ruinę - w wykonaniu rozkazu Hitlera. Odważne i szczere były słowa prezydenta Niemiec Romana Herzoga, wypowiedziane do narodu polskiego podczas tych obchodów w Warszawie 1 sierpnia 1994 r. Wielu Polaków odebrało je jako prawdziwą, długo oczekiwaną odpowiedź najwyższego przedstawiciela Niemiec na orędzie biskupów polskich z 1965 r. Prezydenci Polski i Niemiec przekonali wówczas nawet sceptyków, że rocznice, które dzielą, mogą dać równocześnie impuls do kształtowania lepszej przyszłości. Przyszłości, która będzie łączyć.

Moją dzisiejszą obecność w tej sali rozumiem jako kolejny krok na tej samej drodze.

Na czasie wydaje się zadanie sobie dzisiaj pytań:

-Jaki jest prawdziwy bilans stosunków Polaków i Niemców w 50 lat po wojnie ?

-Jak dalece udało się całej Europie przezwyciężyć bezpośrednie i długotrwałe skutki tej wojny?

Historycy mogą odmierzać winy poszczególnych polityków, szukać poniewczasie wariantów, które mogły w 1939 r. uratować pokój. Niezależnie od tego, na ile zawiodły wówczas zachodnie demokracje, ulegając - jak w wypadku Czechosłowacji, rok wcześniej w Monachium - egoizmowi polityki „appeasementu”, bezpośrednia przyczyną wojny była agresywna ideologia nazistowska, której realizację umożliwiła zmowa Hitlera ze Stalinem. Pakt Ribbentrop-Mołotow, podpisany 23 sierpnia 1939 r., wraz z tajnym protokołem określającym strefy wpływów III Rzeszy i ZSRR, przesądził o losie państwa polskiego i kilku innych państw Europy Środkowo-Wschodniej.

Oczywiście Polacy mogli byli w 1939 r. biernie pogodzić się z losem, nie stawiać oporu, nie walczyć, być może oszczędziliby sobie części ofiar. Tyle że przestaliby być podmiotem w polityce europejskiej. To polskie zdecydowane ,,nie", powiedziane Hitlerowi, spowodowało przystąpienie Wielkiej Brytanii i Francji do wojny i umożliwiło w konsekwencji powstanie koalicji antyhitlerowskiej. Polakom przyszło walczyć na wszystkich frontach Europy, na zachodzie, południu i wschodzie, także w Afryce Północnej, na morzu i w powietrzu, w różnych punktach świata.

Tymczasem w okupowanej Polsce władze policyjne i administracyjne III Rzeszy rozbudowały w latach 1940-1942 obozy koncentracyjne dla Polaków i ośrodki zagłady Żydów. Historycznym symbolem tego systemu pozostały na­zwy, które nabrały z czasem wartości pojęć związanych z nową jakością zbrodni - z ludobójstwem. Aby wymie­nić tylko kilka spośród dziesiątków: by­ły to Auschwitz-Birkenau, Chełmno-­Kulmhof, Treblinka, Majdanek, Sobibór, Bełżec, ale także Gross Rosen i Stutthof. I tak zgładzono około 3 milionów polskich Żydów i około 3 milio­nów Żydów - obywateli innych krajów, wymordowanych przez nazistów w ośrodkach zagłady założonych przez aparat terroru państwa Hitlera w poważ­nej części na okupowanym terytorium Polski. Ofiarą krwawego terroru padło równocześnie ponad 2 miliony polskich chrześcijan. Co czwarty polski ksiądz katolicki i co czwarty polski uczony, co piąty polski nauczyciel padli ofiarą zbrodni. Liczby te nie obejmują cięż­kich doświadczeń ok. 2,3 miliona ludzi wysiedlonych przymusowo ze swych domów, ponad 2,5 miliona robotników przymusowych z Polski oraz ok. 200 tys. dzieci wywiezionych w celach germanizacyjnych, z czego 3/4 nie wró­ciło nigdy do swych rodzin, do Polski.

To, że Polska nie została uznana w 1945 r. za jedno z państw zwycięskich, było - jak to dziś powszechnie wiado­mo - koncesją polityczną aliantów za­chodnich na rzecz Stalina. Decyzje jał­tańskie wobec Polski były początkiem podziału Europy na dwa bloki. Państwo polskie "przesunięto" o kilkaset kilome­trów na zachód, zmniejszając w ostate­cznym efekcie jego terytorium o jedną piątą. Alianci zachodni zalegalizowali nową polską granicę wschodnią, co oz­naczało, że ZSRR otrzymał praktycznie wszystko, co uzyskał w wyniku porozu­mień z III Rzeszą w latach 1939-1940. Polsce przyznano byłe niemieckie tere­ny wschodnie, co miało częściowo zre­kompensować jej straty terytorialne na rzecz ZSRR. W efekcie Polska przed 1939 rokiem miała 389 000 kilometrów kwadratowych powierzchni, po zwycię­skiej wojnie zaś 312 000. W tej sytuacji granica na Odrze i Nysie stała się dla Polaków i ich państwa sprawą o wy­miarze egzystencjalnym. Na Konferen­cji Poczdamskiej zwycięskie mocarstwa postanowiły wysiedlenie ludności nie­mieckiej z terenów na wschód od Odry i Nysy.

Alianci zachodni liczyli, że Związek Radziecki dopuści w Polsce do wolnych wyborów. W Polsce uważano to od po­czątku za niebezpieczną iluzję bądź za szczególny rodzaj "Realpolitik", czyli "starannie przemyślaną iluzję". Myślący politycznie Polacy byli raczej przygoto­wani na najgorsze. I niestety nie pomy­lili się: w końcu lutego 1945 r. zaproszono do Moskwy przywódców polskich partii politycznych pod pozo­rem rokowań na temat realizacji posta­nowień jałtańskich. Zostali oni tam pod­stępnie aresztowani, osądzeni i skazani. To były dopiero pierwsze owoce owej "polityki realnej" wobec Stalina.

To prawda, że ZSRR dźwigał od czerwca 1941 r. ogromny ciężar walki z Niemcami, ponosząc ofiary nieporów­nywalne ze stratami sojuszników. Tego nie wolno zapomnieć. Stąd i głos Stali­na ważył więcej niż jego partnerów. Prawdą jest jednak również to, że po Jałcie ZSRR narzucił państwom Europy Środkowo-Wschodniej system, który pozbawił nasze narody prawa decydo­wania o swym losie. I tak "Jałta" stała się dla Polski - choć nie tylko dla Pol­ski - symbolem uświęcenia zasady de­cydowania przez mocarstwa o granicach i wewnętrznych sprawach innych państw.

"Jałta" wniosła nowe elementy wrogości do stosunków między pań­stwami, a to jest zawsze zapowiedzią destabilizacji.

Swoistym paradoksem jest w tej sy­tuacji, że "Jałta" przyczyniła się także przejściowo do utrzymania międzynaro­dowej równowagi, bowiem zakotwicze­nie RFN w zachodniej wspólnocie państw sprzyjało stworzeniu w tym państwie budzącej zaufanie demokracji. Niemcy zdołali w znacznej mierze zmienić swoje - w sensie politycznym - "położenie środkowe" między Wscho­dem a Zachodem. Lepiej niż ktokolwiek inny powinni, zatem zrozumieć obecne starania Polski o integrację z Zacho­dem.

Mówienie o "godzinie zero" zaczyna w Polsce mieć sens dopiero od roku 1989. Wtedy pojawiły się, bowiem wa­runki i szanse na rozwiązanie podsta­wowych dylematów polityki polskiej. Od pięciu lat Polska prowadzi samo­dzielną politykę zagraniczną, stając się w pełni suwerennym podmiotem na sce­nie europejskiej.

Najwyższy, więc czas na wykorzy­stanie wszystkich politycznych szans powstałych wraz z przełomem 1989 r. Są to dla Polski te same szanse, które Niemcy Zachodnie uzyskały już w roku 1949. Warto o tej różnicy pamiętać.

50 lat temu zrobiono prawie wszy­stko, co było możliwe, by umocnić i utrwalić antagonizm polsko-niemiecki. Był to jeden z podstawowych celów po­lityki polskiej Stalina, który komuni­stów uczynił architektami "narodowego państwa polskiego", gwarantującymi nienaruszalność polskiej granicy za­chodniej i integralność terytorialną Pol­ski w jej nowym, powojennym kształ­cie, Dziś na tych ziemiach żyją kolejne już pokolenia Polaków, którzy w nowej sytuacji europejskiej mogą wnieść szczególny wkład do stosunków między demokratyczną Polską a zjednoczonymi Niemcami, do procesu porozumienia i pojednania między Polakami a Niemca­mi

Okupant hitlerowski odmawiał Ży­dom prawa do życia, Polakom prawa do człowieczeństwa i traktował ich jako „podludzi”, dla których nie było miej­sca w kulturze ogólnoeuropejskiej. Po­wojenny system stalinowski zaapliko­wał Polakom - podobnie jak Niemcom w NRD - "antynacjonalistyczną" tera­pię, która wymierzona była nie tylko w nacjonalizm, lecz w całą polską trady­cję, kulturę i tożsamość historyczną. "Podwójnie zraniony" naród musiał wy­tworzyć reakcje obronne, niekiedy nad­wrażliwe. W stosunkach z Niemcami dodatkowa trudność wynikała z nie zabliźnionych jeszcze ran wojennych, z otwartego kwestionowania przez RFN granicy na Odrze i Nysie i nie pozba­wionych komponenty obłudy i nieufno­ści, stosunków z "pierwszym niemieckim państwem robotników i chłopów - ­NRD". Z perspektywy wielu Niemców natomiast, Polska z jej przesuniętymi w 1945 r. na zachód granicami wydawała się niemalże beneficjantem wojny. Stała się najdogodniejszym obiektem wyłado­wywania własnych frustracji wojen­nych, "dzięki" niej można było nawet stworzyć i podsycać świadomość ofiary w niemieckim społeczeństwie. Ponie­waż nie istniał oficjalny dialog politycz­ny, działalność tę można było rozwijać bez ograniczeń i liczenia się z faktami oraz zdaniem partnera. Problematyka wysiedleń zdominowała na wiele lat wątek polski w Niemczech.

Podczas wojny i po jej zakończeniu miliony ludzi musiały opuścić swe zie­mie rodzinne. Dla wielu Polaków były to ziemie za Bugiem, dla wielu Nie­mców - za Odrą i Nysą. Te dwie grupy ludzi nie mogły ze sobą rozmawiać-gdyby tak było, oba narody mogłyby się znacznie wcześniej porozumieć i zrozumieć. Ale polscy wysiedleńcy ze wschodu nie mogli nawet prowadzić monologu w tych sprawach. A jeżeli osiadali na polskich Ziemiach Zachod­nich, to zjawiali się tam nie jako zwy­cięzcy, raczej uważali się za ofiary woj­ny, której nigdy nie chcieli i której wybuchu nie zawinili. Przełom roku 1989 stworzył możliwości swobodnej dyskusji politycznej. Skoro wolno już mówić o lo­sie wysiedlanych z Wilna i Lwowa, ła­twiej też dostrzec ludzki wymiar dramatu wysiedleń z Wrocławia czy Szczecina. Prawno-polityczne uregulowanie proble­mu zjednoczenia Niemiec i ich granic sprawiło, że dzisiaj rozmowa o "utraconej ojczyźnie" nie musi budzić obawo poko­jowy ład w Europie.

Polska odzyskała suwerenność poli­tyczną. Odzyskuje też suwerenność du­chową. Jej miarą jest poczucie moralnej odpowiedzialności za całą historię, w której - jak zawsze - są karty i jasne, i ciemne. Jako naród szczególnie do­świadczony wojną poznaliśmy tragedię wysiedleń przymusowych oraz związa­nych z nimi gwałtów i zbrodni. Pamię­tamy, że dotknęły one także rzesze lud­ności niemieckiej, a sprawcami bywali także Polacy.

Chcę otwarcie powiedzieć, iż boleje­my nad indywidualnymi losami i cier­pieniami niewinnych Niemców dotknię­tych skutkami wojny, którzy utracili swe strony ojczyste.

Pamiętamy z wielką odwagą sformu­łowane zdania nieżyjącego już dziś wy­bitnego polskiego myśliciela i eseisty Jana Józefa Lipskiego, ideowego polskiego socjaldemokraty, który w 1981r. z goryczą powiedział: „Wzięliśmy udział w pozbawieniu ojczyzny milio­nów ludzi, z których jedni zawinili na pewno poparciem Hitlera, inni biernym przyzwoleniem na jego zbrodnie, jesz­cze inni tylko tym, że nie zdobyli się na heroizm walki ze straszliwą machiną terroru - w sytuacji, gdy ich państwo toczyło wojnę. Zło nam wyrządzone, nawet największe, nie jest jednak i nie może być usprawiedliwieniem zła, które sami wyrządziliśmy. Wysiedlanie ludzi z ich domów może być w najlepszym razie mniejszym złem, nigdy – czynem dobrym”.

Odwołując się do spisku przeciw po­kojowi Hitlera ze Stalinem w 1939 r., dodawał: „To prawda, że z pewnością nie byłoby sprawiedliwe, by naród na­padnięty przez dwóch zbirów miał pła­cić na dodatek sam wszystkie 'tego ko­szty. Wybór wyjścia, które - jak się zdaje - jest mniejszą niesprawiedliwo­ścią, wybór mniejszego zła, nie może jednak znieczulać na zagadnienia mo­ralne. Zło jest złem, a nie dobrem, na­wet gdy jest złem mniejszym i niemo­żliwym do uniknięcia”.

W pełni identyfikuję się z tezami mojego zmarłego przyjaciela Jana Józe­fa Lipskiego, z którym działaliśmy ra­zem w opozycji demokratycznej. Chcę przy pomnieć, iż tekst ten wzbudził wówczas burzliwą dyskusję wśród my­ślących Polaków. Myślę też, iż źle się stało, że odwaga cywilna jego autora nie została wówczas w pełni dostrzeżo­na w Niemczech.

Dla Polski "oficjalnej", dla Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej każdy głos z Republiki Federalnej Niemiec był prze­jawem wrogim lub podejrzanym, a wy­darzenia pierwszych miesięcy i lat po wojnie stanowiły polityczne i historycz­ne tabu. Potrzebny był raczej obraz wroga oraz żonglowanie faktami histo­rycznymi, na użytek polityki wewnętrz­nej.

Na szczęście jednak już w kilkanaście lat po wojnie, po śmierci Stalina i Berii, jeszcze w erze Chruszczowa, podjęto za­równo ze strony polskiej, jak i niemiec­kiej równoległe inicjatywy nieoficjalnych kontaktów między myślącymi ludźmi do­brej woli. Kontakty te nawiązywano głównie w kołach intelektualnych oraz w środowiskach i grupach ludzi, uwarun­kowanych swym ideowym zaangażowa­niem w Kościołach chrześcijańskich. Pionierską rolę odegrały tu ze strony niemieckiej, już u progu lat sześćdzie­siątych, grupy młodzieży z Aktion Suhnezeichen z ówczesnej NRD i upor­czywie szukający dróg dialogu działa­cze Pax Christi, sekcja niemiecka, z RFN, Środowisko w Kolonii skupione wokół czasopisma niemiecko-francu­skiego "Dokumente" oraz poważne fo­rum dyskusyjne, jakim stało się w la­tach sześćdziesiątych Bensberger Kreis, przyczyniły się niewątpliwie do wytwo­rzenia atmosfery, której ważnymi skut­kami było w maju 1965 r. memorandum niemieckiego Kościoła ewangelickiego(EKD - Denkschrift) - śmiała jak na­ówczas próba analizy sytuacji, a w li­stopadzie i grudniu 1965 r. wymiana li­stów episkopatów polskiego i niemieckiego Kościoła katolickiego. Nie sposób wymienić wszystkich inicja­tyw, instytucji i osób, które w Nie­mczech przyczyniły się do powstania warunków dla porozumienia i w znacz­nym stopniu do pozytywnej zmiany ob­razu Polaków i spraw polskich przynaj­mniej w części opinii niemieckiej.

Ze strony Polski rolę pierwszych nieoficjalnych emisariuszy dobrej woli i uczestników dialogu - przede wszy­stkim z "Bensberger Kreis" i Central­nym Komitetem Katolików Niemiec­kich - odegrali ludzie związani z Klubami Inteligencji Katolickiej w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu, z redakcją czasopism "Tygodnik Po­wszechny", "Znak" i "Więź". Pewne wyniki przynosiły też kontakty niektó­rych intelektualistów związanych z ofi­cjalnymi strukturami partii komunisty­cznej w Polsce z niemieckimi środowiskami politycznymi.

Do najważniejszych dat od chwili wzajemnego ustanowienia przedstawi­cielstw handlowych w 1962 r. w Kolo­nii i w Warszawie, należy niewątpliwie Układ między Polską Rzecząpospolitą Ludową a Republiką Federalną Niemiec o podstawach normalizacji ich stosun­ków wzajemnych z 7 grudnia 1970 r., z niemieckiej strony dzieło rządu Brandta i Scheela. W początkach lat 80., w mie­siącach rozwoju niezależnego ruchu związkowego w Polsce "Solidarność", a następnie z chwilą wprowadzenia stanu wojennego i dyktatury wojskowej w grudniu 1981 r., sytuacja w Polsce uleg­ła dramatycznym przemianom. 10-mi­lionowy ruch "Solidarności" postrzegał wówczas politykę rządu RFN jako nie w pełni jasną i w pewnym sensie roz­czarowującą. Natomiast szeroko rozu­miana opinii a publiczna w Niemczech, oba Kościoły chrześcijańskie, liczne in­stytucje społeczne, znaczące koła intele­ktualne oraz spontaniczne inicjatywy obywatelskie dały żywy wyraz material­nemu i moralnemu poparciu dla Pola­ków w potrzebie. Ogromne zaintereso­wanie tym, co dzieje się w Polsce porównywalne było w Niemczech histo­rycznie chyba tylko z falą życzliwości i zainteresowania sprawami Polaków o półtora wieku wcześniej - w latach 1830-1832.

Stworzyło to w konsekwen­cji - bez przesady - nowy obraz społe­czeństwa niemieckiego w oczach Pola­ków.

Przełomową rolę polityczną odegra­ły jednak w stosunkach polsko-niemiec­kich fakty i decyzje z lat 1989/90 i w nich widzimy kamień węgielny, trwałą podstawę obecnych i przyszłych stosun­ków między naszymi państwami. Mam tu na myśli wizytę kanclerza Helmuta Kohla w Polsce w listopadzie 1989 r, przerwaną pamiętnymi wydarzeniami berlińskimi z 9 listopada, ale wznowio­ną i dokończoną. Polska opinia publicz­na dostrzegła w powrocie niemieckiego kanclerza do Warszawy ważny krok po­lityczny, akcentujący znaczenie stosun­ków między naszymi państwami i naro­dami na progu nowej ery w historii. Docenione zostało spotkanie w Krzyżo­wej i dostrzeżony znak pokoju, przeka­zany sobie w czasie Mszy Świętej przez kanclerza Niemiec Helmuta Kohla i premiera rządu polskiego Tadeusza Ma­zowieckiego.

Wspólne Oświadczenie, podpisane przez szefów obu rządów w Warszawie 14 listopada 1989 r., Traktat między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Fe­deralną Niemiec o potwierdzeniu istnie­jącej między nimi granicy, podpisany 14 listopada 1990 r. w Warszawie oraz Traktat między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o do­brym sąsiedztwie i przyjaznej współpra­cy, podpisany w Bonn 17 czerwca 1991 r., stanowiły w naszych oczach w Pol­sce, ale także i w ocenie państw świata, zamknięcie tragicznie obciążonego okresu w stosunkach

wzajemnych Nie­mców i Polaków, optymistyczną zapowiedź nowego początku - w ra­mach wspólnego ładu europejskiego.

Termin Europa nie zawęża się, moim zdaniem, do pojęcia czysto geograficznego. W historii narodów i państw tego kontynentu termin ten przybrał znaczenie cywilizacyjne, stał się zbiorczym symbolem fundamentalnych wartości i zasad. Europa to przede wszystkim wolność jednostki, to prawa człowieka - polityczne i ekonomiczne. To porządek demokratyczny i obywatel­ski. To państwo prawa. To efektywna gospodarka, oparta na indywidualnej przedsiębiorczości i inicjatywie. Jedno­cześnie to refleksja nad losem człowie­ka i ładem moralnym, płynąca z trady­cji judeochrześcijańskiej, oraz nieprzemijające piękno kultury.

Tak pojmowana Europa nie zawsze pokrywała się z Europą geograficzną. U zarania dziejów europejskich Europą były Ateny Peryklesa. Dzisiaj spadko­biercami cywilizacji europejskiej są też odległe kraje, położone na innych kon­tynentach, jak Stany Zjednoczone, Ka­nada czy Australia.

Europę pojmujemy, zatem jako krąg cywilizacyjny. Przynależność do Euro­py to świadomy, dokonywany w toku dziejów wybór i utrwalanie powyższych wartości. Fakt, że wartości te stały się fundamentem życia społeczeństw na in­nych kontynentach, świadczy o ich otwartości, o duchu tolerancji i dialogu. Społeczeństwo europejskie to "społe­czeństwo otwarte". Europa nie ruguje narodów ze swej wspólnoty, nie izoluje ich. Narody, należąc do Europy geogra­ficznej, mogą się, co najwyżej samo izolować z europejskiej wspólnoty cywili­zacyjnej. Tak uczyniły przed kilkudziesięciu laty państwa totalitarne: Rosja sowiecka, hitlerowskie Niemcy.

Ale współczesne Niemcy - demo­kratyczne państwo prawa - dowodzą, że możliwy jest nie tylko powrót do tej wspólnoty, ale i zajęcie w niej godnego miejsca. Niemcy dogłębnie zdemokraty­zowane wróciły do swej konstruktywnej roli w historii i kulturze europejskiej, stanowiąc jeden z głównych filarów współczesnej Europy. Tak dzisiejsze Niemcy postrzegają Polacy i w tym za­ufaniu Polaków do demokratycznego państwa i narodu niemieckiego kryje się sekret szybkiego rozwoju stosunków dobrosąsiedzkich między RFN a obecną niepodległą Rzecząpospolitą.

Powrót Niemiec do Europy wyzna­czają - jak wiadomo - takie podstawo­we daty jak: rok 1949 - utworzenie Re­publiki Federalnej Niemiec, a następnie przyjęcie jej do NATO w 1955 r. i współtworzenie EWG w 1957 r. Pol­ska podjęła nie ze swej winy swój po­wrót do Europy dopiero czterdzieści lat później, w 1989 r. Jest już członkiem stowarzyszonym UE i partnerem stowa­rzyszonym UZE, aktywnym uczestni­kiem Północnoatlantyckiej Rady Współpracy i Partnerstwa dla Pokoju.

W czasach, gdy pozostając w Euro­pie geograficznie, należeliśmy - nie z naszego wyboru - do strefy odmien­nych wartości i standardów, zachowali­śmy nasz europejski rodowód. Przywią­zanie do wartości europejskich, które są również naszymi rdzennymi wartościa­mi, nie mogło nie rodzić oporu i buntu wobec sowietyzmu. Przywiązanie to kieruje nas dzisiaj strategicznie ku inte­gracji ze strukturami europejskimi i euroatlantyckimi. ,

Pół wieku doświadczeń lat 1939-1989 nakazują Polsce poszukiwanie takich struktur wielostronnych, które gwaran­towałyby jej nadrobienie zacofania go­spodarczego i cywilizacyjnego, godne miejsce wśród narodów Europy i świata oraz międzynarodowe bezpieczeństwo, nie przynoszące uszczerbku jej sąsia­dom i innym krajom europejskim. Za takie struktury, które pozwalałyby urze­czywistnić powyższe cele na gruncie wspólnoty wartości i rozwiązań instytu­cjonalnych, Polska uważa przede wszy­stkim NATO oraz Unię Europejską i Unię Zachodnioeuropejską.

Polska dąży do NATO jako sojuszu, którego strony w traktacie założyciel­skim deklarują pragnienie "współżycia w pokoju ze wszystkimi ludami i wszy­stkimi rządami", wolę "ochraniania wolności, wspólnego dziedzictwa i cy­wilizacji swych ludów opartą na zasa­dach demokracji, wolności jednostki i praworządności" oraz determinację, by "połączyć wysiłki w celu zbiorowej ob­rony i zachowania pokoju i bezpieczeń­stwa". Blisko pół wieku istnienia Soju­szu potwierdziło, że nie były to stwierdzenia gołosłowne. Polska dąży do Unii Europejskiej, ponieważ solida­ryzuje się z jej fundamentalnymi celem.

My również, podobnie jak twórcy Traktatu Rzymskiego o Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej z 1957 r., je­steśmy "ożywieni wolą stworzenia pod­staw coraz ściślejszej, trwałej jedności narodów europejskich" i zdecydowani jak oni "zachować i umocnić pokój i wolność przez dokonanie połączenia za­sobów" i odpowiadamy, jako naród po­dzielający ich ideały, na wezwanie do przyłączenia się do ich wysiłków.

W pełni podzielamy też stanowisko państw - stron Traktatu o Unii Europej­skiej z 1992 r., co do "historycznego znaczenia zakończenia podziału konty­nentu europejskiego i potrzeby utworze­nia trwałej podstawy dla zbudowania przyszłości Europy", potwierdzające "przywiązanie dla zasad wolności, de­mokracji i poszanowania praw człowie­ka i podstawowych wolności i zasad prawa", odnośnie do pogłębienia "soli­darności między narodami, przy respe­ktowaniu ich historii, kultury i tradycji" oraz w sprawie kontynuowania procesu "tworzenia wciąż ściślejszej unii mię­dzy narodami Europy".

Wspólna historia Polaków i Nie­mców jest historią trudną. Musimy mo­żliwie szybko nadrobić ten czas straco­ny na nieufność, pogardę, wrogość i wojny. Tak rozumiem posłannictwo obecnej demokratycznej Polski, jej rzą­du i moje własne, w odniesieniu do Niemiec.

Moje osobiste doświadczenie życio­we obejmuje dotkliwe przeżycia i boga­te obserwacje, w sumie ośmioletnią go­rzką praktykę w hitlerowskich i komunistycznych więzieniach i obo­zach. Mawiam do dziś niekiedy autoiro­nicznie, że po prostu dyktatorzy nie lu­bili mnie, zresztą z pełną wzajemnością. Cierpienia ludzi, jakich byłem w młodych latach mojego życia częstokroć bezradnym świadkiem, wyniszczanie elity mego narodu i bezprzykładny w swych wymiarach i metodach mordów ma­sowych na wszystkich Żydach, pobudzały do przeciwstawienia się złu bez wzglę­du na nikłość szans. Dane mi było uczestniczenie w próbach ratowania ludzi zagrożonych okrutną śmiercią. Do­świadczenia tych kilku strasznych lat, wiedza o obozach koncentracyjnych, miejscach tortur i komorach gazowych - przesądziły dla mnie raz na zawsze o wyborze dalszej drogi w życiu: przeciw nienawiści, przeciw dyskryminacji ludzi, z jakich bądź względów - rasowych, klasowych, narodowych czy religijnych, jak też przeciw gwałtowi intelektualne­mu, jakim jest kłamstwo w historii i brak tolerancji wobec inaczej myślą­cych. Na tej drodze spotkałem wielu przyjaciół i uzyskałem solidarne popar­cie i zaufanie wielu ludzi dobrej woli, nie tylko w moim kraju, także w Izrae­lu, Stanach Zjednoczonych, tutaj w Nie­mczech, Austrii i gdzie indziej. Do­świadczenia mego życia, doświadczenia budowniczego mostów dają mi chyba prawo do sformułowania, tutaj i dzisiaj, apelu: o szybkie działanie i wykorzysta­nie ogromnej szansy, jaką mają oba na­sze narody, dla zbliżenia, harmonizowa­nia politycznych interesów i obopólnie dogodnej współpracy gospodarczej.

Nie brakowało nigdy w Polsce ludzi, którzy widzieli zachodzące w powojen­nej RFN głębokie procesy demokratycz­ne, połączone z ekonomiczną prosperi­ty, jaką niosła sprawnie funkcjonująca gospodarka wolnorynkowa. Ludzie pol­skiej opozycji demokratycznej widzieli już w latach siedemdziesiątych' szansę w zjednoczeniu Niemiec na zasadach demokracji, ponieważ zbliżałoby ono Europę do Polski i Polskę do Europy, której integralną częścią byłyby właśnie zjednoczone Niemcy. To się stało fa­ktem po 1989 roku.

Można uznać, że przezwyciężanie podziału Europy w warstwie symbolicz­nej rozpoczęło się w Berlinie, kiedy ru­nął mur berliński. Proces ten postępuje nadal - po to jednak, by był skuteczny, musi spełniać kilka fundamentalnych warunków.

Po pierwsze, musi opierać się na trwałym fundamencie wspólnych warto­ści europejskich. To właśnie przede wszystkim akceptacja tych wartości powinna decydować o przynależności do Europy i instytucji stanowiących o jej tożsamości.

Po drugie, wśród wartości europej­skich za kluczową my, Polacy, uznaje­my otwartość wobec tych, którzy co­dzienną, nie pozbawioną wyrzeczeń i upartą pracą na rzecz przemian dają do­wód gotowości służenia wspólnej euro­pejskiej sprawie. Uważamy, że zaawan­sowanie reform w państwach postkomunistycznych powinno się ści­śle łączyć z odpowiednią, intensywno­ścią procesu integracyjnego w stosunku do tych państw.

Po trzecie, ze strony naszych za­chodnich partnerów, w tym i Niemiec, pragniemy widzieć jasno wolę otwarcia i poszerzenia instytucji europejskich oraz euroatlantyckich. Wierzymy, że nie zacznie znów dominować na Zachodzie ciasny "realizm" rozumowania w kate­goriach "stref wpływów", "buforów" czy uznania "historycznych interesów" ościennych mocarstw, który święcił triumfy w Jałcie.

Z powyższego wynika kolejny, czwarty warunek - że proces integracji skierowany na Wschód nie zostanie po­wstrzymany.

Nie chcemy podziałów europejskich ani starych, ani nowych. Chcemy stałe­go postępu procesu jednoczenia Europy, którego niedawnym i szczególnym eta­pem było zjednoczenie Niemiec.

Prozachodnia orientacja polskiej po­lityki nie oznacza odwrócenia się od Wschodu. Federacja Rosyjska, Ukraina i Białoruś są i będą naszymi ważnymi sąsiadami. Dążenie Polski do członko­stwa w euroatlantyckich strukturach nie oznacza lekceważenia instrumentów bu­dowania solidarności i bezpieczeństwa wszystkich narodów naszego kontynen­tu. Zaangażowanie Polski w działalność Organizacji Bezpieczeństwa i Współ­pracy w Europie jest tego najlepszym dowodem.

Przykładem tworzenia nowych kon­strukcji przezwyciężających stare po­działy i bloki jest współpraca Polski z Niemcami i Francją w ramach tzw. Trójkąta Weimarskiego. Ta szczególna forma współpracy państw UE z krajem z dawnego obszaru dominacji sowiec­kiej stanowi symbol pojednania trzech wielkich narodów europejskich. Dawny obszar wielkich wojen europejskich przekształca się w filar bezpieczeństwa kontynentu.

Takie są, w naszym pojęciu, niezby­walne warunki urzeczywistnienia kon­cepcji Europy czy zgoła powrotu Euro­py do niej samej; do swych cywilizacyjnych źródeł, do ducha jej dziejów, do istoty jej współczesnych wyzwań.

Na wspólnej drodze do dobrego współżycia w Europie w drugim pół­wieczu od strasznych doświadczeń, któ­rym poświęcamy dzisiejszą refleksję, w XXI wieku, poczyniliśmy już niemałe postępy. Wielkie znaczenie ma tu kształtowanie codzienności, rozwój kontaktów między ludźmi po obu stro­nach Odry i Nysy, przyjmowanie wspólnych zadań i konkretnych proje­któw: gospodarczych, naukowych, eko­logicznych. Za szczególnie cenną uważam tę zwyczajność i normalność między Niemcami i Polakami. Sądzę, że zapominamy nieraz zbyt łatwo, jak odlegli byliśmy jeszcze niedawno od ta­kiej normalności.

Za osiągnięcie szczególnej wagi w naszych wzajemnych stosunkach uwa­żam daleko idące uregulowanie proble­mów mniejszości. Rozwiązania, jakie przyjęliśmy w traktacie polsko-niemiec­kim z 1991 r.,opierają się na stand­ardach międzynarodowych, dokumen­tach KBWE. Ich motywem przewodnim jest nadrzędna zasada lojalności członka mniejszości wobec państwa, w którym żyje i którego jest obywatelem. Stwarza to właściwą płaszczyznę zachowania oraz rozwijania tożsamości językowej i kulturowej członków mniejszości.

Uregulowania polsko-niemieckie, ich realizacja, są postrzegane dziś przez wiele innych państw jako dobry model skutecznego rozwiązywania problemów _

mniejszości. Jest to przecież problem, który nie tylko był wykorzystywany w sposób cyniczny przez reżim hitlero­wski w przeszłości. Również obecnie pozostaje on niestety - jednym z naj­bardziej konfliktogennych, niebezpiecz­nych tematów na naszym kontynencie europejskim.

Od 1989roku osiągnięty został w sytu­acji obywateli polskich - członków mniejszości niemieckiej, niekwestio­nowany, wyraźny postęp. Ocenę tę po­dzielają również sami zainteresowani. W miarę możliwości udzielana jest tak­że przez władze polskie pomoc mate­rialna, zwłaszcza na projekty kulturalne, w nauczaniu języka, wspieranie wydaw­nictw. Specjalne przywileje w ordynacji wyborczej do parlamentu ułatwiły wej­ście pięciu reprezentantów mniejszości niemieckiej do Sejmu i Senatu RP.

Obecna sytuacja stwarza także le­psze warunki dla Polaków i osób pol­skiego pochodzenia w Niemczech. Szczególnie istotne byłoby tu właściwe dostrzeganie problemów i potrzeb tej grupy w środowiskach politycznych RFN. Chodzi także o praktyczną pomoc stosownych władz, na szczeblu rządu federalnego czy rządów krajów związ­kowych, władz komunalnych dla Polo­nii w jej działalności kulturalnej, w na­uczaniu języka polskiego, możliwości prezentowania się poprzez środki prze­kazu. Istniejące problemy są i będą sto­pniowo rozwiązywane. Potrzebna jest do tego z jednej strony gotowość i otwartość, a z drugiej poczucie odpo­wiedzialności za właściwy kierunek kształtowania stosunków wzajemnych, ze strony wszystkich zaangażowanych osób i instytucji w obu naszych pań­stwach. Istnieje realna szansa, aby oso­by w Polsce i w Niemczech, poczuwa­jące się do związków z drugim krajem, stały się w perspektywie trwałym po­mostem porozumienia i współpracy pol­sko-niemieckiej.

Nie ma dziś zasadniczych spraw spornych w stosunkach polsko-niemiec­kich. Wypracowaliśmy wiele mechani­zmów rozwiązywania bieżących proble­mów. Powołaliśmy nowe instytucje wzbogacające kontakty dwustronne, jak np. polsko-niemiecki Jugendwerk, fun­dacje polsko-niemieckie, Europejski Uniwersytet "Viadrina" we Frankfurcie n. Odrą czy Towarzystwo Wspierania Gospodarki. Rozwija się współpraca euroregionów, rozbudowujemy przejścia graniczne, by, choć częściowo sprostać lawinowemu wzrostowi ruchu granicz­nego i przepływu towarów. Uregulowa­nia traktatowe i gęsta sieć instytucji dwustronnych czynią nasze stosunki stabilnymi, uniezależniają je w znacznej mierze od politycznych wahań i wstrzą­sów, Ciągle jednak nie wykorzystaliśmy wszystkich możliwości. Znacznie wię­cej należałoby uczynić dla wspierania kontaktów pomiędzy obu społeczeń­stwami, dla ,polsko-niemieckiej wymia­ny młodzieżowej (Jugendwerk), która miała symbolizować nowy etap w sto­sunkach wzajemnych i przyczynić się do zbliżenia obu społeczeństw.

Nie moją rolą jest oceniać dyskusję, jaka toczy się tutaj od kilku tygodni wokół dnia 8 maja 1945 r., a szczegól­nie zalecanie Niemcom odpowiedzi, czy był to dla nich dzień wyzwolenia czy klęski, radości czy żałoby. Odpowiedź na to pytanie zależałaby przede wszy­stkim od stanu świadomości ludzi żyją­cych i działających wtedy. W pełni zro­zumiałe jest ich odczucie bólu z powodu straty bliskich, trudno nato­miast byłoby respektować uczucie bólu z powodu przegranej wojny. Bo wraz z przegraniem tej wojny przez III Rzeszę przegrał też system, który przyniósł za­gładę i nieszczęścia wielu narodom, także i samym Niemcom. Jako jeden ze świadków epoki współodczuwam dra­matyzm słów wypowiedzianych przed 10 laty przez niemieckiego patrioty i Europejczyka Richarda von Weizsaeckera:

"To Hitler sięgnął po przemoc. Wy­buch II wojny światowej łączyć się mu­si z Niemcami. Podczas wojny reżim narodowosocjalistyczny zamęczył i po­hańbił wiele narodów.

Wreszcie pozostał jeszcze tylko je­den naród do uciemiężenia i pohańbie­nia - naród niemiecki. Hitler stale po­wtarzał: jeśli niemiecki naród nie jest już zdolny do wygrania tej wojny, po­winien zginąć. Najpierw inne narody stały się ofiarą wojny wywołanej przez Niemcy, później my staliśmy się ofiarą wywołanej przez siebie samych wojny".

Słowa te uprzytamniają logiczny ciąg przyczyn i skutków. Dla wielu ofiar tam­tego czasu i ich rodzin dzień 8 maja po­zostaje do dziś dniem refleksji: czy po­czątkiem zła i zapowiedzią nieszczęścia był 30 stycznia 1933 r., czy dopiero pra­wne sformułowanie zasad nieludzkiej dyskryminacji ludzi - ustawy norymber­skie z 1935 r., czy też pierwsze działania agresywne III Rzeszy wobec państw ościennych. Pewne jest jednak, że pier­wsze strzały II wojny światowej oddano przeciw Polakom i Polsce l września 1939 r., a rozpętana w tym dniu wojna zakończyła się gruzami Berlina i innych miast niemieckich 8 maja 1945 r. Uczest­niczyłem w tej wojnie, której nie chcia­łem, i jestem, jak sądzę, w stanie zrozu­mieć różne indywidualne racje i doświadczenia ludzi, ale także i po upły­wie pół wieku czuję się związany z ofia­rami agresji, przemocy, ofiarami ucisku i zbrodni. I nie mogę wymieniać jednym tchem ofiar i sprawców, czy też tych, którzy biernie zło akceptowali. Myślę, że takie rozróżnienie leży w interesie nas wszystkich, nas - ludzi dobrej woli, za­troskanych wszelką brutalnością między ludźmi i narodami, gdziekolwiek byśmy jej w dzisiejszej Europie, w dzisiejszym świecie nie widzieli.

Pamięć i refleksja historyczna muszą towarzyszyć naszym stosunkom. Nie powinny jednak stanowić dla nich głównej motywacji, lecz torować drogę motywacjom współczesnym i skierowa­nym w przyszłość. Stosunki naszych narodów i państw uzyskały dziś wymiar europejski - nasze sąsiedztwo zadecy­duje w znacznej mierze o tym, czy i kiedy podzielona Europa zdoła się zros­nąć. Współpraca obu państw w zjedno­czonej Europie jest dziś jednym z za­sadniczych celów i uzasadnień dla stosunków dwustronnych. Nadaje im sens i dostarcza wielu motywacji. Z myślą o młodej generacji Niemców i młodej generacji Polaków, szczęśliwych daj Boże - ludziach XXI wieku.